Gdy w 1991 roku mój szkolny kolega z klasy, Karol Kociszewski wręczył mi kasetę na której na stronie A był nagrany album „Kollaps” EINSTUERZENDE NEUBAUTEN a na stronie B płyta „Dedicated to Peter Kurten” zespołu WHITEHOUSE prawdopodobnie nie przypuszczał, że zawarta na niej muzyka ukształtuje moją osobowość, w sposób nieodwracalny ją zmieniając .
Dzisiaj z całą pewnością mogę powiedzieć, że w osobliwy sposób był to moment zwrotny w moim życiu , który uwarunkował cały jego dalszy przebieg. Zupełnie nie podejrzewałem, że tak to będzie wyglądać…
Jest gorący sierpień 1993 roku. Podczas festiwalu w Jarocinie, pomiędzy jakimiś pół miliona punków z irokezami na głowach i ćwiekami na skórzanych kurtkach, dostrzegam w tłumie młodego i smukłego chłopaka z długimi blond włosami i dżinsowej kurtce, na której widnieje naszywka – logo Einstuerzende Neubauten. Jestem w szoku. Od 2 lat poza kilkoma znajomymi z klasy bezskutecznie próbuję nawiązać znajomości z kimkolwiek, kto podzielałby moją fascynację tym zespołem. Natychmiast do niego podbiegam i pokazuję mu swoją naszywkę – logo Einstuerzende Neubauten. Tak oto rodzi się między nami jakaś plemienna więź, która już wkrótce zaowocuje czymś więcej. Ten młody chłopak, to Łukasz Pawlak , który za kilka lat założy własną wytwórnię płytową REQUIEM RECORDS, prężni e działającą po dziś dzień. To właśnie nakładem tej wytwórni , kilka lat później , na jednej z kompilacji City Songs” ujrzy światło dzienne pierwszy studyjny utwór „Found Wounded In Winter Far Away From Here” mojego projektu VILGOĆ.
Na razie jednak jest późny wieczór w Jarocinie. Podczas koncertu zespołu Chłopcy z Placu Broni na Dużej Scenie Festiwalu grupa słuchaczy, skupiona najbardziej w oddali od sceny rozpoczyna spontaniczny, dziki rytualny performance, wykorzystując za instrumentarium przyniesione skądś 6 wielkich metalowych kubłów a śmieci. (Nie umknęło to uwadze redaktorom lokalnej gazety, którzy wspomnieli o tym spontanicznym akcie w jednej z kilku recenzji całego festiwalu). Bardzo szybko się przyłączam i zaczynam nadawać rytm pozostałej reszcie. Staję się szamanem tego całego zamieszania. Całość nie trwa długo ale ja już wiem. Chcę to robić przez całe moje życie.
Tymczasem jest rok 1994, ja mam 20 lat i wszystko w Polsce dookoła się zmienia. Nie ma jeszcze Internetu, tylko nieliczni posiadają w domu telefon stacjonarny a odtwarzacz płyt CD w gronie moich znajomych to nadal rzadkość. To właśnie wtedy urzeczony wydawnictwami OBUH RECORDS udaje mi się nawiązać trwający kilka ładnych lat, długi – głównie telefoniczny – kontakt z Wojciechem Czernem. To właśnie Woycek i OBUH RECORDS wraz z skupionym wokół siebie gronem muzycznych eksplorerów jest w moim odczuciu głównym i prawdopodobnie pierwszym spoiwem, które zainicjowało, coś, co kilkanaście lat później można było określić mianem „sceny industrialnej” . Dwóch spośród tych nielicznych będę miał okazję poznać za kilka lat i wspólnie spędzić kolejnych kilkanaście. Na razie Jestem zafascynowany muzyką RONGWRONG, KSIĘŻYC, ZA SIÓDMĄ GÓRĄ, SCHISTOSOMA ale nadal czuję się, jakbym przebywał w innej rzeczywistości. Wrocław staje się mekką crust punka. O muzyce industrialnej nie słyszał tutaj nikt. Skąpe informacje na temat tego zjawiska gdzieś zaczynają się nielicznie pojawiać w prasie około muzycznej.
Wszystko zmienia się w roku 1995. Dzięki dwóm magicznym kobietom: Violce Bobińskiej i Dorocie „Dylce” poznaję Maćka Fretta. Widząc go ubranego w bluzę DEATH IN JUNE, z naszywkami BLACKHOUSE oraz INDUSTRIAL MUSIC FOR INDUSTRIAL PEOPLE nie przypuszczałem, że ta osoba wkrótce zmieni oblicze muzycznej awangardy Polsce a Wrocław stanie się miejscem, gdzie ta przemiana się dokona. I choć brzmi to nieco patetycznie, nie zamierzam tego stanowiska zmieniać. Co więcej, myślę tak po dziś dzień.
Po spotkaniu Maćka Fretta wszystko nabiera tępa. Nowo poznane znajomości, wspólne zainteresowania, fascynacja każdym nowym wydawnictwem. Muzyka industrialna wypełniła całą przestrzeń mojego życia.
Jest czerwcowy poranek 1996 roku, który witam u Maćka Fretta leżąc na dywanie po udanej dzień wcześniej imprezie. To właśnie wtedy ma miejsce kolejne wydarzenie, które zmieniło podejście do muzyki. Zafascynowany skrajnie ekstremalnymi formami dźwięków, byłem przekonany, że słyszałem już wszystko. Myliłem się. Tego ranka Maciek Frett puścił mi płytę „Venerology” MERZBOW.
Mój własny muzyczny wszechświat stanął w miejscu. Absolutnie nikt i nic nie było w stanie równać się z tym, co usłyszałem. To było dla mnie dzieło sztuki, cud świata, rewolucja świadomości, ponadczasowe odkrycie. Przeniesienie muzyki na niewyobrażalny dla mnie, transcendentny poziom. Wiedziałem, że to jest właśnie zwieńczenie moich muzycznych fascynacji. Że dalej w muzyce nie ma już nic. Gatunek ludzki niczego, bardziej skrajnego w obszarze deformowania dźwięków nie wymyśli już nic. Takie same emocje towarzyszą mi do dzisiaj, kiedy sięgam po tę płytę.
Gdyby ktoś wtedy mi powiedział, że za 11 lat nie tylko będę miał okazję zobaczyć MERZBOW na żywo, bo zjawi się w moim rodzinnym mieście ale co więcej, będę miał także okazję osobiście opiekować się nim przez prawie tydzień, obwożąc go po całym mieście moim rozklekotanym autem terenowym marki Łada Niva uznałbym to za fakt tak absurdalny i nierzeczywisty, jak informacja, że zostanę Prezydentem Polski albo Mistrzem Świata w Kulturystyce. Bez przesady.
Tymczasem jest gorące lato 1996 roku. Dokładnie jest 2 sierpnia. Jestem na festiwalu CASTLE PARTY w zamku Grodziec. To właśnie tutaj ma miejsce unikatowe zjawisko: teatralno-performatywny występ grupy CHRISTBLOOD przypominający bluźnierczy i mroczny rytualny obrzęd. Są czaszki kozłów i krów. Są rozrzucane hostie, jest krew i zamaskowany korowód postaci w długich szatach, odprawiający swój rytuał u podnóża sceny, pomiędzy uczestnikami. Jest też muzyka, która pochłania mnie do reszty docierając do najgłębszej czerni mojej duszy. Wraz z innymi oddaję się jej całkowicie uczestnicząc w jakimś nieświadomym, zbiorowym transie. Wśród obserwatorów tego niesamowitego występu jest też jeszcze jedna, tajemnicza postać. Wkrótce nasze losy się skrzyżują. Na razie jest tu i teraz a ja nawet nie wiem, jak skończy się ten występ. Nigdy bym nie przypuszczał, że za kilka lat osoby odpowiedzialne za projekt CHRISTBLOOD zaproszą mnie do zagrania pierwszego koncertu mojego projektu VILGOĆ w ramach INTERMEDIALE FESTIWAL.
Gdzieś obok, do muzycznego mainstreamu przebijają się takie zespoły jak HEDONE, AGRESSIVA 69, RIGOR MORTIS, WIELORYB. Ich muzyka balansują na pograniczu elektroniki i ciężkich gitarowych riffów szybko zostaje sklasyfikowana jako „muzyka industrialna”.
I nadchodzi niezwykle ważny i wiele zmieniający rok 1997. Jest 31maja a ja w środku dnia jadę tramwajem przez wyludniony i opustoszały Wrocław. Tego dnia Papież Jan Paweł II wizytuje to miasto. Za sprawą Maćka Fretta jadę się spotkać z osobą, która podobnie jak ja jest zafascynowana MERZBOW Tą osobą jest Rafał Kochan, który kojarzy mnie z koncertu CHRISTBLOOD w Grodźcu. Wita mnie w spranej koszulce WHITEHOUSE, której od razu mu pozazdrościłem. Jego imponująca wiedza na temat muzyki, sztuki awangardowej połączona z fascynacją ekstremalnymi środkami artystycznego wyrazu całkowicie mnie urzekły. Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć, że w końcu spotkałem taką osobę. Pełną pasji ale też bezkompromisową. Tak powstała między nami przyjaźń, przez lata odmierzana godzinami telefonicznych rozmów, nielicznymi spotkaniami i wymianą płyt, kaset i koncertów wideo. Szkoda, że ta łącząca nas, subtelna nić porozumienia nie wytrzymała próby czasu i uległa zerwaniu a każdy z nas poszedł w swoją stronę.
Tymczasem jest sierpień 1997 roku. Przez Polskę przechodzi Powódź Stulecia. ¾ Wrocławia jest zalane. Niektóre, sklepy, kościoły, bloki mieszkalne są całkowicie pod wodą. Na informację podaną przez radio, że zagrożone zatopieniem jest Wrocławski Ogród Zoologiczny i potrzebna jest pomoc reaguję natychmiast. Docieram tam po około 40 minutach. Na miejscu są jedynie 2 odziały Wojska i grupka cywili – w tym mnie. Nikogo więcej. Heroiczny zryw wrocławian walczących z wodą przelewającą się przez wały sąsiadujące z ZOO nastąpi dopiero wieczorem. Na razie wraz z żołnierzami rozkładamy worki z piaskiem pełni obaw a każdą kolejną godzinę. W przerwie między rozkładaniem worków podchodzi do mnie grupka kilkunastu rezerwistów w rozpiętych bluzach i butach. Mają do mnie 3 pytania:
– Czy można gdzieś tutaj dostać wódkę?
– Czy są gdzieś tutaj w pobliżu jakieś dziwki?
– Czy ta naszywka na moich bojówkach (Psychic TV) to jakiś satanistyczny krucyfiks?
Gdy na pierwsze 2 pytania odpowiedziałem negatywnie, ich zainteresowanie tą ostatnio kwestią spadło do zera. Nie spodziewałem się aby było inaczej.
Jeszcze jesienią tego roku jadę do Pragi by po raz pierwszy zobaczyć na żywo EINSTUERZENDE NEUBAUTEN. Fascynacja tym zespołem wybucha we mnie od nowa i tamtej pory trwa niezmiennie po dziś dzień. Ale to już zupełnie inna historia…
Jest 3 marca 1998 roku. Siedzę w brudnym, zimnym i śmierdzącym wagonie kolejowym i jestem świadkiem, trochę niepotrzebnej moim zdaniem, dyskusji pomiędzy Rafałem Kochanem a konduktorem w pociągu. Jedziemy na koncert pierwszego w Polsce projektu grającego muzykę harsh noise. To zespół GODZILLA – jeden z pobocznych projektów Tomasza Twardawy z GENETIC TRANSMISSION. Jak się później okaże, poza akustykiem, oprócz zespołu, jesteśmy jedynymi którzy dotarli. Koncert wprawił mnie w osłupienie. Tomasz Twardawa przy pomocy 6 syntezatorów wypreparował taki noise, jakiego nie powstydzili by się japońscy pionierzy tego nurtu. Czułem się jak w transie. Byłem zahipnotyzowany tym brzmieniem. Jako afterparty, pod chwilową nieobecność akustyka, ktoś włączył „Inner War” BRIGHTER DEATH NOW. Do domu wracałem prawie całkowicie głuchy.
Tymczasem we Wrocławiu Maciek Frett powołuje do życia zespół JOB KARMA i gdy rok później pojawia ich pierwsza płyta „Cycles per Second” mam wrażenie jakby Maciek wyprzedził nas wszystkich o lata świetlne. Dokonał tego, o czym marzyliśmy chyba wszyscy. Muzyka JOB KARMY jest oryginalna i w niczym nie przypomina dark ambientowych klasyków, wyznaczających kanony gatunku muzyki industrialnej. Jej charakterystyczne brzmienie stanie wyznacznikiem rozpoznawalnym na kolejnych albumach i w kolejnych projektach. Rok 1998 jest jeszcze dla mnie szczególny pod innym względem. To właśnie wtedy powołuję do życia swój projekt muzyczny pod nazwą VILGOĆ. Pierwsze nagrania demo rozsyłam do Rafała Kochana i Tomasza Twardawy. Odzew jest co najmniej entuzjastyczny. Życie i świat wokół mnie znów zaczął nabierać tempa…
Jest 9 października 1999 roku. Data, której nie zapomnę nigdy. Jestem w Legnicy, w dawnych Pruskich Koszarach. To ogromna hala a czerwonej cegły, wszędzie kurz i resztki smaru. Z dziurawego dachu padają drobne krople deszczu na kable i część sprzętu nagłaśniającego. Gdy wybija godzina 17:12 wchodzę na scenę i daję upust wszystkiemu, co skumulowało się w moim wnętrzu od lat. To pierwszy koncert zespołu VILGOĆ, zdaniem niektórych jeden z najbardziej ekstremalnych w mojej karierze. O oprawę wizualną zadbał Rafał Kochan. Koncert zorganizował Krzysztof Pawlik wraz z ekipą udzielającą się w projekcie CHRISTBLOOD w ramach wspomnianego wcześniej festiwalu INTERMEDIALE. Pierwsze 10 minut zarejestrowanego koncertu zostanie potem wydane na kompilacji dokumentującej festiwal.
Rok 1999 obfituje w masę interesujących wydarzeń. We Wrocławiu powstaje seria koncertów pod szyldem: MŁODZI PO STRONIE MASZYN za organizacją których stoi Maciek Frett. Za oprawę graficzną, tekstową odpowiedzialna jest Dorota „Dylka” – nomen omen twórczyni pierwszego logo zespołu JOB KARMA, który zaczyna regularne koncertować, stając się coraz bardziej rozpoznawalnym na lokalnej scenie. Gdy po raz pierwszy widzę ich koncert w klubie „Maska”, wzbogacony o niezwykłe i zapadające w pamięć wizualizacje Arka Bagińskiego widzę transformację, jaka odbyła w ciągu tych kilku lat. JOB KARMA stała się w pełni profesjonalnym zespołem muzycznym, na rozwój którego jego założyciele właśnie składają najwyższą ofiarę, poświęcając całe swoje życie prywatne i zawodowe. Nie wszyscy tę próbę czasu wytrzymali…
Tymczasem Rafał Kochan publikuje pierwszy numer swojego zine`a: STETOSKOP. Do gazetki dodana jest kaseta. Na stronie A nagrany jest materiał Tomka Twardawy pod szyldem GODZILLA. Strona B, to pierwszy pełnowymiarowy materiał projektu VILGOĆ.
Mam 25 lat. Nachodzą mnie rozmaite refleksje i przemyślenia na temat mojego życia. Chcę jakoś podsumować i utrwalić wszystkie te najważniejsze rzeczy, które mnie ukształtowały, nadały sens mojemu życiu. Nie było to trudne. W dniu moich urodzin ozdabiam swoje ciało tatuażem – logo EINSTUERZENDE NEUBAUTEN. Nigdy nie żałowałem tej decyzji. Teraz ja i Henry Rollins jesteśmy „ziomkami”. Oczywiście z przymrużeniem oka…
Jest rok 2000. Jestem pracownikiem w jednym z wrocławskich salonów EMPIK. Lato. Jest sezon urlopy. Siedzę przy kasie fiskalnej. Nie dzieje się nic. Nagle do sklepu wchodzi ogolony na łyso olbrzymi młody człowiek. Jest ubrany w mundur Wojska Polskiego i koszulkę CHRIST AGONY. Oczywiście kieruje kroki w moją stronę. To Michał Śmigiel, znany bardziej jako „Śmigło”. Nawiązuje ze mną rozmowę. Ma niezwykłe, wtedy wydające mi się wręcz nierealne pomysły. Chce zorganizować koncert z moim udziałem, poważnie myśli o wydawaniu limitowanej serii płyt w niestandardowych oprawach. Nie przypuszczałem wtedy, że wszystko to, o czym mówi wkrótce faktycznie będzie miało pokrycie w realnych wydarzeniach. Tak oto znów poznałem wyjątkową osobowość, z którą kontakt mam do dziś. Nie uwierzyłbym, gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że na przestrzeni najbliższych 20 lat, ta osoba zorganizuje koncerty, w najbardziej nierealnych miejscach i sytuacjach, w których będę brał udział, takich jak: Chłodnia- naczepa od TIR`a, opuszczona fabryka kaset VHS gdzieś w nieznanej mi lokalizacji w Irlandii, Stanica Harcerska w środku lasu, poddasze jednego z pubów w Dublinie i wiele innych. To właśnie Śmigło z uporem maniaka, przez te wszystkie lata regularnie będzie organizował nieodpłatne cykle imprez pod szyldem: BEZ KONTROLI, TEMPLE OF SILENCE, DEIFBRYLATOR FESTIWAL tym samym mając swój niezaprzeczalny i trwały wkład w rozwój muzyki industrialnej w tym kraju. Przynajmniej moim skromnym zdaniem…
Jest rok 2001. To właśnie wtedy ma miejsce pierwsza edycja WROCŁAW INDUSTRIAL FESTIWAL. Jego organizatorzy nie podejrzewają jeszcze, jak bardzo to wydarzenie zdeterminuje ich całe przyszłe życie. To nieśmiały początek czegoś, co otworzy nowy rozdział w rozwoju muzyki industrialnej nie tylko w Polsce ale w całej Europie Wschodniej. Line up i frekwencja każdej kolejnej edycji tego festiwalu pokazały, że nie są to zbyt nadęte czy bezczelne słowa.
Zespoły spod znaku muzyki industrialnej stają się coraz bardziej rozpoznawalne. Powoli formułuje nowe środowisko ludzi otwartych na niestandardowe brzmienia. Krzysztof Landzberg wraz z ekipą zapaleńców z Telewizji Wrocław realizuje cykl reportaży filmowych pod nazwą „Niezła Kiecka” dokumentując rozmaite oblicza wrocławskiej awangardy. JOB KARMA oraz VILGOĆ to zespoły, którym poświęcono odrębne epizody w ramach tego przedsięwzięcia. Nigdy bym nie przypuszczał, że 8 lat później znów będę miał okazję spotkać tych wyjątkowych ludzi. Okoliczności będą jednak całkowicie inne. Będziemy nagrywali wywiad z Genesisem P-Orridge. Tutaj w Polsce. We Wrocławiu. Science Fiction. Tak bym wtedy pomyślał.
Nadchodzi rok 2002 i wszystko we mnie zamarza. Z uwagi na 2 przypadki nieuleczalnej choroby w mojej najbliższej rodzinie cały mój wszechświat zostaje wyssany, zupełnie jakby został pochłonięty przez czarną dziurę. Wszystko wokół przestaje być rzeczywiste. Wszystko, czym żyłem – trywialne. W ten oto sposób zapadam się w mgłę, w próżnię, w pustkę, która będzie mi towarzyszyć przez następne 4 lata. Omijają mnie kolejne edycje WROCŁAW INDUSTRIAL FESTIWAL. Tracę zainteresowanie wszystkim tym, bez czego nie wyobrażałem sobie życia jeszcze kilka lat wcześniej…
Jest rok 2006. Jestem w znanym chyba wszystkim Kubie muzycznym „Firlej”. Sala wypełniona po brzegi. Za moment wejdę na scenę i zagram swój koncert. Tym razem jako suport do występujących po mnie KREW Z KONTAKTU oraz KYLIE MINOISE. Byłem przekonany, że w ekstremalnych obszarach muzyki industrialnej widziałem już wszystko. Oraz, że takie ekstremalne performatyne akcje, to już raczej przeszłość, relikt lat 90-tych. Myliłem się. Tym razem to było całkowite zniszczenie. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak ekspresyjnych, auto-destrukcyjnych i ekstremalnych dźwiękowo projektów. Całkowite objawienie. Kilka miesięcy później, podczas krótkiej trasy z ekipą KREW Z KONTAKTU poznaję w Toruniu Wojciecha Ziębę – założyciela wytwórni BEAST OF PREY, współtwórcę m.in. takich projektów jak KRĘPUEC oraz VOICES OF THE COSMOS, który wydaje 3 kolejne wydawnictwa projektu VILGOĆ. Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie na mnie zrobił, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy: 20 –dziurkowe glany, irokez z sięgającymi do pasa blond dread-lockami, piercing na twarzy i mundur. Jakże niewinne były lata 90-te.
Jest rok 2006 i świat wokół mnie jest zupełnie inny. Stare znajomości uległy rozcieńczeniu przez prozę codzienności. Dzięki między innymi taki wytwórniom jak SERPENT, WROTYCZ, ZOHARUM, BEAST OF PREY, czy krótko przed FLUTTERING DRAGON muzyka industrialna jest znana i ogólnie dostępna. Regularnie pojawiają się cykliczne imprezy skupione wokół muzyki industrialnej. Osoby znane mi z przeszłości, takie jak Dariusz Misiuna, Krszysztof Azarewicz, Rafał Księżyk, Daniel Brążek, Rafał Kochan, Maciej Ożóg są w pełni rozpoznawalne i zasłużenie stają się autorytetami w tematyce związanej z szeroko już teraz interpretowaną muzyką industrialną. Ale jest coś jeszcze. Coś, co mnie zasmuca. Jedyny kontakt z tym całym zjawiskiem przeważającej skali jest tylko w świecie wirtualnym. Wszystko przenosi się i zaczyna rozwijać na rozmaitych forach internetowych w Internecie. To właśnie gdzieś w tym okresie Rafał Kochan (Glaukos) ze względu na swoje bezkompromisowe stanowisko w kwestiach sztuki, muzyki poświęcenia i nonkonformizmu staje się przysłowiową „Czarną Owcą”. Nie rozumiem tych sporów. Stanowisko Glaukosa przemawia do mnie najbardziej. Jego wulgarna forma wypowiedzi już nie. Zastanawiam się, jak to możliwe, że osoba, której byłem świadkiem na Ślubie Cywilnym, dziś jest mi zupełnie obca. Mocno przygnębiające. Przecież łączyło nas tak wiele… Szacunek do Rafała mam do dziś. Może kiedyś uda nam się spotkać.
Jest rok 2007, który w moim życiu płynnie przejdzie w rok 2020. To właśnie wtedy Maciek Frett zaproponuje mi zasilenie grupy Wrocław Industrial Festiwal CREW. Przypuszczam, że ani On ani Ja nie podejrzewaliśmy wtedy, że ta decyzja otworzy kolejny etap mojego życia, który na stałe wpisze się w moją codzienność. Pomoc przy WROCŁAW INDUSTRIAL FESTIWAL stanie się częścią składową mojego DNA. Odtąd każdy rok, każda edycja będą mi dostarczać doświadczeń, wydarzeń, wspomnień, których nie da się porównać z niczym innym. Wszystko dzięki ludziom zaangażowanym w funkcjonowanie tego festiwalu. To z pewnością jest temat na osobną książkę. Gdzieś mniej więcej w tym okresie Rafał Kochan rozpoczyna benedyktyńską pracę, której zwieńczeniem będzie ENCYKLOPEDIA MUZYKI INDUSTRALNEJ a mniej więcej w tym okresie powołuje do życia własną wytwórnię IMPULSY STETOSKOPU. Nic nie jest już takie jak dawniej.
Jest pochmurny, listopadowy poranek 2009 roku. Stoję przed drzwiami do pokoju ochroniarza intensywnie w nie waląc przy ul. Purkyniego 1 we Wrocławiu. Muszę go obudzić. Jakieś 15 minut temu do Sali Gotyckiej przyjechał na próbę Genesis P-Orridge wraz z resztą swojego zespołu. Z uprzejmością typową dla angielskiego gentlemana poprosi o filiżankę kawy. Jestem zdruzgotany. Oprócz mnie, na obiekcie nie ma nikogo. Backstage świeci pustkami. Nie ma nic. Stoję więc i dobijam się do „stróżówki” ochroniarzy. W końcu ktoś mi otwiera a ja próbuję wyartykułować swoją prośbę o zrobienie kawy. W tym momencie to sprawa życia lub śmierci. Rozkojarzony ochroniarz próbuje mi pomóc. Udaje nam znaleźć jakieś 2 plastikowe kubki i kawę rozpuszczalną o wszystko mówiącej nazwie: Premium Gold do której dosypuję resztkę cukru o terminie przydatności wątpliwym do spożycia. Śmietanka do kawy tradycyjnie przypomina gips a ja pędzę po schodach, by jak najszybciej spełnić prośbę Genesisa. Mam świadomość, że oczekiwania mogą mocno rozminąć się z rzeczywistością. Jestem pełen obaw. Ten drobny incydent może wpłynąć na cały przebieg koncertu Psychic TV, o wizerunkowej klęsce festiwalu już nie wspominając. Drżącymi rękami i kamienną twarzą wręczam kawę Genesisowi oczekując jego reakcji. Jest gorzej niż myślałem. Genesis po wypiciu prosi mnie o kolejną filiżankę kawy, doceniając intensywność tej, którą właśnie wypił…
Kilka godzin później, całkowicie przypadkowo, będę miał okazje przeprowadzić z nim wywiad. Wszystko zostaje zarejestrowane dzięki Krzysztofowi Landzbergowi i towarzyszącej mu ekipie. Warto jednak nadmienić, że to nie pierwsza tego typu sytuacja. Znany wrocławski reporter telewizyjny, publicysta i dziennikarz Andrzej Jóźwik od lat wspiera WROCŁAW INDUSTRIAL FESTIWAL dokumentując, kręcąc i publikując reportaże na temat kolejnych edycji festiwalu. Mam wrażenie, ze wszystko teraz ma skalę „makro”. Muzyka Industrialna przestaje być czymś niszowym, hermetycznym, dziwnym. Mijają kolejne lata.
Takich historii mógłbym opowiedzieć jeszcze bardzo wiele. Każda edycja festiwalu w nie obfituje. W wiele z ich trudno jest mi uwierzyć, pomimo faktu, że sam w nich uczestniczyłem.
Na razie jest jednak rok 2009 a ja przypadkiem trafiam w Internecie na forum Harsh Noise. Pl, które wkrótce okazuje się być prawdziwą kuźnią talentów. To nowe i kreatywne pokolenie sympatyków nurtu harsh noise, które wkrótce zaowocuje masą niesamowitych wydawnictw. Tym razem wszystko brzmi inaczej. Lepiej, bardziej profesjonalnie. Na przestrzeni lat pojawiają się nowe projekty m.in. takie jak; THE SLEEP SESSIONS, JESUS IS A NOISE COMMADER, IRON LUNG, TRAUMA UNIT, SELYMES VIRASZIGROM, I AM A SLUT, HANDSOME HEARTBREAKERS, REZ-EPO, PURGIST, SZNUR i kilka pomniejszych. Muzyka Industrialna w Polsce zyskuje nowy wymiar. Część z ww. będę miał okazję zobaczyć na żywo M.IN.w ramach cyklu koncertów: NOISE DEVASTTION czy PRZESTEROWANE SZCZURY
Mijają kolejne lata, mają miejsce kolejne edycje WROCŁAW INDUSTRIAL FESTWIAL. Ja nabieram przekonania, iż w końcu spotkałem ludzi, którzy są dla mnie momentami bliżsi niż rodzina. Te kilka dni w ciągu roku wydaje się być tak nierzeczywistym..
Jest rok 2015. Godzina 4.00 rano. Jestem gdzieś na Górnym Śląsku. Wraz z grupą kilku szaleńców wnosimy śliską i błotnistą ścieżką na pobliską hałdę sprzęt nagłaśniający. Musimy zdążyć przed wschodem Słońca. Jest upiornie zimno i ciemno. Kierownikiem całego przedsięwzięcia jest Radosław Sirko a ja mam zagrać koncert, który zostanie zarejestrowany i potem zaprezentowany jako część niezwykle poetyckiego dokumentu o intrygującym tytule „POGŁOS”. Nie mogę uwierzyć, ze to naprawdę się dzieje…
Znów wszystko nabiera tempa. Pojawiają się nowe twarze, nowe znajomości, nowe projekty, z których cześć szybko wyparowuje znikając i udostępniając miejsca kolejnym. Świat wokół mnie przechodzi kolejne transformacje. Świat wewnątrz mnie jakby zaczął się cofać, uciekać do minionych chwil… Zmieniają się priorytety, obowiązki i zobowiązania. Kilka lat temu świętowałem swoje 40 urodziny. To fakt dla mnie raczej bez znaczenia. Mam wrażenie, jakby cały świat uciekł gdzieś do przodu a ja znów zostałem sam. Na szczęście towarzyszy mi jedna rzecz, która pomimo upływu tych wszystkich lat nie zmieniła się wcale. To fascynacja wciąż tą samą muzyką, która nadal jest w obecna w moim życiu…
Jest 28 października 2020 roku. Mój zegarek wskazuje godzinę 3: 51 rano. Za oknami mojego domu świat uwikłany jest w nierówną walkę z wirusem COVID -19. Kolejna edycja WROCŁAW INDUSTRIAL FESTWIAL – po raz pierwszy w swojej historii – będzie odbywać się głównie w przestrzeni wirtualnej. Trzymam w rękach tę samą kasetę magnetofonową, która 29 lat emu całkowicie odmienia moje życie. Przywołane z przeszłości wspomnienia nie pozwalają mi zasnąć Czy naprawdę zmieniło się aż tak wiele rzeczy? Czy teraz świat wygląda inaczej? Czy to początek kolejnej zmiany? To pytania, które skłaniają do kolejnych refleksji, może nawet prowokują do odpowiedzi. W tej chwili jednak są one całkowicie poza obszarem mojego zainteresowania. Wkładam kasetę do odtwarzacza by raz jeszcze przeżyć to wszystko od nowa. Oficjalnie jest rok 2020 ale dla mnie znów zaczął się rok 1991. Spędzę tu jakiś czas…