Rytuał VIII
Andrzej Jóźwik: „STRACH – Rytuał z dreszczem”
Ironio, uchroń nas przed lękiem
Strach. Rytuał z Dreszczem, edycja VIII
Park Szczytnicki, Wrocław, 27-29 maja 2011 roku
Ludzką egzystencję można opisać jako pasmo syzyfowych prób wypierania i neutralizowania strachu. Wrocławscy artyści zaproszeni do „Rytuału” potraktowali egzystencjalne, graniczne stany jako zaproszenie do pełnej amwiwalencji i momentami sowizdrzalskiej gry z wyobrażeniowymi i realnymi strachami.
Wyobraźmy sobie park w majowej glorii, pełen spacerowiczów, i w takiej wiosennej scenerii artefakty, instalacje, performance oraz wykłady, obracające się wokół zagadnienia strachu. Jakże zaskakujące to zestawienie. Ale wyróżniającymi atrybutami „Rytuału” zawsze były: opór i polemika, poszukiwanie nieoczywistości w tym, co pozornie oczywiste i przyjęte za społeczny pewnik.
Arek Bagiński, pomysłodawca cyklu, grafik i animatora sceny industrialnej, zawsze był zainteresowany konfrontacją na kilku planach: komunikatu, formy oraz gry z publiczną przestrzenią. Stąd w przeszłości rozmaite lokalizacje zdarzeń i rozległa paleta środków: od wideo, performance’ów, po koncerty i animacje. O ile „Rytuał” ewoluował, od działań pojedynczych ku kolektywnym (z udziałem zaprzyjaźnionych artystów) to zasadniczej formuły nie zmienił. Sam termin „Rytuał” był zawsze potraktowany przez twórcę umownie, otwierając pole do spekulacji i rozmaitych interpretacji.
I tym razem Parku Szczytnickiego nie zaludniły – jak na zawołanie – demony naszej wyobraźni oraz historii, by psychoanalitycznej i postmodernistycznej żonglerce ze znaczeniami stało się zadość. Opatrzone kuratorskim stemplem Arka Bagińskiego akcje uczestników „Rytuału” nie wchodziły w dialogiczne spory, nie dopełniały się tworząc hierarchii naszych lęków. Niczego nie porządkowały, niczego nie narzucały.
Narzędziem ułatwiającym recepcję „Rytuału” była mapa z naniesioną nań legendą. Mając ją w ręku nie uczestniczyliśmy w wędrówce przez inferno. Miast odwoływać się do strachu per se, karmiącego się skandalem, przemocą, traumą i obsceną, „Rytuał” wykreował mozaikę kontekstów, w jakich indywidualny i zbiorowy strach się przejawia, w jakich one funkcjonują. Współczesnego człowieka – przywykłego i obytego z fragmentarycznością rzeczywistości – nic bardziej nie napawałoby bojaźnią jak nagłe i nieoczekiwane teofanie, podporządkowujące go ostatecznie i nieodwołalnie wyższej instancji – to zdanie towarzyszyło instalacji „Pneumonia” Industrial Art Kolektiv. Jej szczególność wynika z wykorzystania technologii: system mikrofonów oplatających drzewo pozwalał rejestrować i odtwarzać organiczne, trudne do uchwycenia dźwięki, wydobywając ich polifoniczność oraz intensywność, graniczącą z hałasem.
Do intensywnych reakcji prowokował „Ołtarz Voo Doo Narodowy” Jacka Zachodnego. Wrocławski twórca przestawił wotywny ołtarzyk dedykowany nieoczywistemu splotowi naszych przesądów, religijnych tabu, politycznych i religijnych fantazmatów. Ulokowany pod koroną rozłożystego drzewa ołtarz stał się nieoczekiwanie celem nocnego pielgrzymowania i kontemplacji.
Do mrocznej przeszłości Parku Szczytnickiego wprost odsyłał Robert Lenard błyskotliwie rekonstruując (?) zbrodnię napoleońskich żołnierzy, którzy pustosząc zdobyty w 1807 roku Wrocław, mieli bestialsko zamordować młodą dziewczynę. W miejscu, w którym znaleziono jej zwłoki, stanął w 1913 roku pokutny krzyż. To jedyna tak silnie osadzona w konkretnej przestrzeni i w historii praca pokazywana na „Rytuale”.
W pozostałych dominowała strategia aneksji parkowych terenów, wyzyskania ich walorów, także krajobrazowych, vide: eksponowane w środku parkowej łąki „Zwierciadła Strachu” Igora Wójcika, ośmieszający nakazowo-opresyjny język „Zakaz chodzenia po trawie” Pawła Jarodzkiego, żartobliwy „Cmentarz dla krasnoludków” Sergieja Petluka czy krotochwilny „Strach wyjść z nory” Antka Wajdy.
Łatwiej spojrzeć na „Rytuał”, opisany w kategoriach artystycznego akcjonizmu, biorącego w subersywny nawias tropy i narracje porządkujące społeczne życie. Stąd taka reprezentacja groteski, anegdoty, skrótu, parafrazy oraz cytatów. I tak, „Ich habe Angst” – sugerujący w tytule nawiązanie do nietzcheańskiej narracji, okazał się być kpiarskim potraktowaniem strachu upostaciowionego w zmultiplikowanym wyobrażeniu Adolfa Hitlera, którego zmechanizowana figurka zerkała bojażliwie zza drzew. Intencji do uwodzenie i zastawianie pułapek na odbiorcę, doszukać się można w „Pogrzebie” Joli Ponton, instalacjach Agi Jarząbowej oraz Jerzego Kosałki.
„Rytuał” jednak nie szokował i nie straszył. Nie przywoływał doświadczeń bliskich obcowaniu np. z baconowską cielesnością, która może przerażać, gdyż budzi demona manichejskiej rozpaczy. Jednak czy kuratorskim zamysłem było mierzenie się z ontologiczymi problemami? Ten unik przed używaniem stawianiem ważnych pytań wymowy „Rytuał” nie kwestionuje, sensu nie unieważnia. „Rytuał”, skłaniając do dociekań nad względnością lęku, jego kulturowymi uwarunkowaniami mógł być frapującym i ożywczym doświadczeniem. Pozwolił zobaczyć w ironii intrygującą metodę radzenia sobie z poczuciem egzystencjalnego osaczenia. A emblematyczna dla wrocławskiego twórców otwartość na współpracę – współpracę poza galeryjnym schematem – tylko to pozytywne odczucie wzmacnia.
Organizator: Industrial Art (Arek Bagiński, Maciej Frett)
Uczestnicy:
INSTALACJE
- Marek Grzyb – „Spotkania”
- Jerzy Kosałka – „Ptasio”
- Aga Magerle – „Oko które mówi”
- Robert Lenard – „Tryptyk ponury”
- Darek Orwat – „Strach ma wielkie oczy”
- Industrial Art Kolektiv – ” Pneuma”
- Piotr Jędrzejewski – „Labirynt”
- Aga Jarząbowa – ” Kobieta w świecie dewiantów”
- Sergij Petluk – „Cmentarz krasnoludków”
- Antek Wajda – „Strach wyjść z nory”
- Igor Wójcik – „Zwierciadła strachu”
- Jacek Zachodny – „Ołtarz Voodoo Narodowy”
- Marcin Wiktorski – „Limbus Purorum- Otchłań”
- Arek Bagiński – ” Ich habe Angst”
- Yolanta Ponton – „Mgła”
- Paweł Luchowski – „Ciemna materia”
- Paweł Jarodzki – „Zakaz”
WYKŁADY
- Bednarek Bogusław – „Rozważania o strachu”
- Czerwiński Marcin -„Łaskawą nocą zagłada”
- Duda Michał – „Helter Skelter. Architektura grozy”
- Jóźwik Andrzej – „Naziści na na spidzie – farmakologiczne oswajanie lęku”
- Kruk Adam – „Postrachy filmowe”
- Rudnicki Paweł – „Gułag management” – Strach w czasach płynnej nowoczesności
MUZYKA
- Igor Boxx
- Wojciech Benicewicz
- DJ Mniamos + Piotr Osowicz
- Maciej Frett
- Tajne Komplety
- Pierwszy rytuał „młodzi po stronie maszyn” Elektrociepłownia Wrocław 29 kwietnia 2000
Paweł Rudnicki: Gułag management
Gułag management – refleksje (skrócone) nad strachami nowoczesnymi i ponowoczesnymi.
Wszyscy się boją i wszyscy się straszą. Strach jest doświadczeniem jednostkowym i zbiorowym. Czymś co było, jest i zapewne będzie. Poświęcenie kolejnego „Rytuału” strachowi pozwoliło na spotkanie wielu perspektyw i sposobów myślenia o nim. Mnie przypadła możliwość wygłoszenia mini-wykładu, w niebanalnej scenerii Parku Szczytnickiego, w towarzystwie mniej lub bardziej… strasznych autorek i autorów.
Strach nie jest kluczowym elementem refleksji, którą podejmuję w pracy naukowej, ale niemożliwe jest jego pominięcie. Jest obecny w wielu tekstach, które czytam, piszę, czy polecam; w kontekstach, formach i wymiarach, które dosyć trudno opisać. Wszechobecność strachu można tłumaczyć różnie, w post-pedagogice, którą się zajmuję, wyraża się (np.) w relacjach systemów, władz, instytucji z jednostkami; jest utrwalony w klasycznych pedagogicznych kategoriach jak wychowanie, socjalizacja czy edukacja. Strach przyjmuje formy władania lub zarządzania społecznymi, politycznymi i ekonomicznymi procesami. Jest zakorzeniony w tradycjach, kulturach, politykach, instytucjach. Z jego pomocą można idealnie kreować i odtwarzać pożądaną kulturę, tworzyć systemy społeczno-polityczne, budować, utrwalać i anihilować ideologie. Społeczne strachy współgrają z biograficznymi skazując jednostki, społeczności i społeczeństwa na trwanie w matniach, z których często nie zdają sobie sprawy. Przez to nie potrafią się z nich wyzwolić.
Doświadczenia i istnienia strachów, na których skupiłem się na potrzeby rytuałowej mowy, zakotwiczyłem w epokach: nowoczesnej i ponowoczesnej. Wskazując jako głównych straszących państwo i rynek. Omawiane wymiary, formy i skutki straszenia przedstawię – z racji formy i ograniczeń edytorskich – skrótowo, skupiając się na kluczowych kwestiach.
Opisy nowoczesnych strachów czynione przez Arendt, Baumana, Huxleya, Orwella (i wielu/e innych autorów/ek zarówno w wydaniu naukowym, jak publicystycznym czy literackim) nie pozostawiają większych złudzeń – państwo modernistyczne do perfekcji opanowało umiejętność straszenia. Strachy masowe i indywidualne funkcjonowały w taki sposób, aby nikt nie czuł się bezpiecznie poza państwem i jego wytworami. Prosta orientacja swój-obcy, ideologicznie jednomyślne wizerunki idealnego obywatela, rozbudowany aparat przemocy i reżimowe sposoby wzmacniania głównego nurtu doprowadziły do znanych z historii traum: Zagłady, gułagów, jednowymiarowych społeczeństw przemysłowych. Nowoczesne państwo, bez względu na formę organizacji, przejmowało kontrolę nad jednostkami. Robiło to w różny sposób – trudno bowiem porównywać opresje państw totalitarnych z przemocą jakiej używały państwa demokratyczne – ale zawsze skuteczny. Na poziomie zarządzania strachem wszystkie reżimy radziły sobie znakomicie. Realia nowoczesności czyniły państwa głównymi rozgrywającymi na polach polityki, przemysłu, handlu czy edukacji. Działania podejmowane przez władze zawsze dotyczyły racjonalności państwa. Problemy po stronie straszonych dotyczyły rozpoznawania wymiarów przemocy i podejmowania działań, na rzecz ich przełamania. Wszelkie rewolty, kontestacje, działania opozycyjne traktowane były jako systemowe aberracje i w większości kończyły zneutralizowane przez system (z kilkoma powszechnie znanymi wyjątkami).
Sprawdzianem „spójności” systemów stały się sytuacje, w których to od zastraszanych zależało jak się rozwiną. Nie byłoby doświadczenia Zagłady bez żołnierzy wykonujących polecenia swoich dowódców i obywateli uwiedzionych fantasmagoryczną wizją o wielkości narodu i państwa. Nie byłoby doświadczenia przemocy czerwonych reżimów bez całkowicie podporządkowanych, uwiedzionych i zastraszonych mas. Nie byłoby sensu pisać o strachach nowoczesnych gdyby nie przemysł, który obrócił się przeciwko ludziom, dzięki pomocy… ludzi. Umasowienie wielu przestrzeni życia w nowoczesności, w których kategoria ilości/masy/wielkości znosiła wiele innych, sprawiła, że strach stał się kolejnym elementem przemysłowych technologii. A władza w sposób idealny skorzystała z narzędzia, dzięki któremu miała możliwości kontroli dotąd niedostępnej w zakresie masowego oddziaływania i środków sprawowania nadzoru.
W epoce ponowoczesnej państwo przestało być głównym podmiotem, nie zdołało utrzymać swojej dominującej pozycji. Zmiana ta nie była wynikiem refleksji, która pojawiała się po bolesnych doświadczeniach modernizmu, ale efektem skutecznej implementacji ideologii czyniącej rynek najważniejszą przestrzenią relacji gospodarczych, politycznych i społecznych. Łatwość z jaką dostrzegano w rynku nowe możliwości była adekwatna do nowych warunków, technologii (w tym informacyjnych) i umacniania się podmiotów, które chociaż dotąd istniały nie miały możliwości konkurencji z tradycyjnymi instytucjami. Państwo w neoliberalizmie zostało pozbawione instrumentów i możliwości, które przez lata były tylko jemu przypisane. Władza w wydaniu politycznym również przestała być tą, która w realny sposób sprawuje kontrolę nad społeczeństwem i jednostkami. W czasach globalizacji i doktryny TINA państwo i władza zostały podporządkowane popytowo-podażowej racjonalności rynku. Zmiany rozpoczęte na progu lat osiemdziesiątych w Wielkiej Brytanii i USA, w dziewięćdziesiątych stały się główny nurtem. Przeobrażenia dokonywane w systemach społecznych oznaczały utrwalanie w nowych warunkach centralnej pozycji rynku, instytucji finansowych, korporacji. W neoliberalnej rzeczywistości obywatele mieli przejmować odpowiedzialność za siebie, a tym co miało ich wiązać była umowa społeczna wsparta grą rynkową. Tyle w (skróconej do minimum) teorii.
Praktyka ponowoczesnego straszenia opiera się na skonsumowaniu wszelkich przestrzeni życia i utrwaleniu nowej roli konsumenta lub, jak postuluje B. Barber, hybrydy obywatela-konsumenta i przekonaniu jak bardzo niezbędne w jego życiu są dobra i usługi pojawiające się na rynku. Racjonalność systemu opiera się na wytwarzaniu potrzeb. Ich zaspokajanie musi mieć charakter chwilowy, aby konsumenci nie uzyskali zadowolenia, które przeniesie ich uwagę na inne przestrzenie uczestnictwa w systemie. Strach w tym kontekście jest działaniem (często marketingowym), na mocy którego należy zestresować konsumenta brakiem możliwości konsumpcji lub jej ograniczeniem. Obie formy są wystarczająco opresyjne i skutecznie przywołują do porządku. Nie dziwi zatem, że w epoce ponowoczesnej znane dotąd strachy związane z polityką, przemocą, dominacją nabierają nowego znaczenia. Bipolarny ideologiczny układ Wschód-Zachód schyłku epoki nowoczesnej zamieniono na konsumencki (nie pozbawiony polityki, przemocy i ideologii) Północ-Południe. W nowych warunkach Północ konsumuje, Południe produkuje. Północ cierpi na nadmiar dóbr, problemem Południa są wielorakie niedobory utrwalające biedę, podporządkowanie, wykluczenie. Skonsumowani mieszkańcy Północy kolekcjonują prawa obywatelskie zazwyczaj ograniczając się do ich posiadania. Produkującym mieszkańcom Południa system redukuje obywatelskość na rzecz ich użyteczności dla rynków i niskich kosztów pracy. Północ straszy ograniczeniem konsumpcji w czasach kryzysu. Południe straszone jest utratą źródeł pracy, które i tak nie zapewniają utrzymania. Ponowoczesne strachy koncentrują się dookoła rynku. Na nim są formatowane, tak aby nikt nie został pominięty. Strachy zamożnej Północy, muszą różnić się do strachów ubogiego Południa. Pobieżne wspomnienie pierwszej dekady XXI wieku łatwo ilustruje szerokie spektrum straszenia. Od pluskwy milenijnej, przez wojny z terroryzmem, kolejne wydania sezonowych chorób, załamania na rynkach surowców i żywności, problemy ze stabilnością rynków pracy, po globalny kryzys ekonomiczny. W tej „sumie wszystkich strachów” tylko rynek pozostaje niewzruszony w środku wszystkich cyklonów. Jak przekonują ideolodzy (prorocy?) neoliberalizmu jest tworem doskonałym, którego proste i niezmienne zasady równoważą wszelkie przesilenia.
Nowoczesne i ponowoczesne podejście do strachu ma wspólną cechę, którą jest krzywdzenie jednostek poprzez zabawy ich biografiami. Dzisiejsze doświadczanie „strachów” jest podwójnie obciążające. Nowoczesne mechanizmy podporządkowania państwu połączone z ponowoczesnymi sposobami zarządzania tworzą nową jakość straszenia – gułag management. Skuteczność tegoż opiera się na powszechności, nieuchronności i odróżnicowaniu doświadczania strachu. Powszechność w tym kontekście oznacza udoskonalanie oddziaływania na masy, tu prym wiodą coraz doskonalsze media. W kwestii nieuchronności należy wspomnieć o praktycznym braku możliwości funkcjonowania jako nie-konsument, każdy w zasadzie czegoś potrzebuje, a w związku z tym trudno wyjść poza systemowo pożądaną rolę. I, last but not least, doświadczanie strachu zostało tak dalece zdekonstruowane, że pomimo nieustannego oddziaływania strachem całkiem niewiele osób ma świadomość bycia (za)straszonym. W tekstach opisujących konsumentów jednym z ważniejszych elementów jest utrwalanie roli i jej uwiarygodnianie na poziomie opowieści jak ważny jest akt konsumowania, nie tylko dla samego konsumenta, ale dla dochodów jego państwa (magiczne PKB), kontynentu, świata. Wypowiedzi, w których chwali się mieszkańców Północy za konsumowanie dóbr z Południa – które zapewniają miejsca pracy dla biedaków składających sprzęt elektroniczny, szyjących markową odzież, produkujących owoce, warzywa i kwiaty – jest tak samo głupi, co naiwny, ale przez to niestety skuteczny. W tym konsumenckim „odruchu miłosierdzia” tkwi najważniejsze niebezpieczeństwo dzisiejszych strachów – są nierozpoznawalne. Nowoczesne masowe morderstwa, polityczne prześladowania, ideologiczne utopie i dystopie były rozpoznawane jako przemoc, a używanie strachu pozwalało na ich uwiarygodnianie. Zastraszeni w większości robili to czego od nich oczekiwano, z czasem traktowali swoje strachy jako konieczność. W ponowoczesności, obywatel-konsument ma wielkie trudności (a w zasadzie prawie nie ma szans zrozumieć) jak jego konsumowanie dóbr, usług, idei powiązane jest ze strachem. To odróżnicowanie doświadczania strachu na rzecz konsumenckiego zadowolenia jest podstawą gułag management. Spojenie nowoczesnych i ponowoczesnych strachów niesie za sobą przemoc, która powinna dawać do myślenia. Niestety tak nie jest. System oduczył bowiem rozpoznawania strachów i refleksyjnego do nich podejścia. Cena, którą przyjdzie za to zapłacić będzie, dla nas konsumentów, naprawdę wysoka. Tak, to też jest straszenie…
Pedagogiczne post scriptum.
Jako pedagog, starający się uprawiać swoją dyscyplinę w sposób krytyczny, dostrzegam (dzięki autorom takim jak np. Freire, Illich, Bauman, McLaren, Giroux, Kincheloe, Bernstein czy Kuroń) w edukacji szansę na podważanie racjonalności gułag management. W zasadzie poza głównym nurtem, nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że instytucje oświatowe i personel edukacyjny działają na rzecz utrwalania systemów. Możliwości odebrania edukacji emancypującej i refleksyjnej należy poszukiwać na dalekich peryferiach systemu. W działaniach edukujących podmiotów, na przykład niektórych organizacji pozarządowych czy grup nieformalnych. Takich, które profilem swojego działania uczyniły treści edukacyjne niszowe, marginalizowane lub zupełnie pomijane w szkołach. Tylko taka praktyka edukacyjna daje możliwości zdemaskowania strachów. Nie mam złudzeń, że jest szansa na ich obalenie, ale warto przypatrzeć się działaniom krytycznych edukatorów/pedagogów/facylitatorów (mniejsza o nazwy), aby przekonać się o możliwości dokonywania wyłomów w systemach opartych na strachu.
Paweł Rudnicki, pedagog, politolog, adiunkt w Instytucie Pedagogiki Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
Rafał Jęczmyk: MATERIALIZM STAŁ SIĘ NUDNY – HISTORIA RYTUAŁU
Z pozoru ryzykownym wydaje się być nazwanie wielce mówiącym i głęboko nacechowanym słowem „rytuał” cyklicznego przedsięwzięcia o wymiarze jednoznacznie artystycznym. Konotacje z religią narzucają się same, ale wcale nie są aż tak oczywiste. Wszyscy żyjemy w świecie rytuałów – nie tylko religijnych, ale także świeckich, politycznych czy dnia codziennego. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy zostaje zapomniany, zatracony ich symboliczny wymiar – moment, w którym rytuał zamienia się w rutynę i traci swoje pierwotne znaczenie. Niestety, przyszło nam żyć właśnie w czasach rutyny, która w większości przypadków uniemożliwia nam czyste spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Twórcy wrocławskiej serii wydarzeń o wydźwięku artystyczno-społecznym, krytycznie komentujących zastały porządek rzeczy, odrzucili wygodną bierność, postawili wszystko na jedną kartę i nie bojąc się złych interpretacji postanowili nazwać te akcje właśnie mianem Rytuału.
Wizja zorganizowania takiego wydarzenie chodziła za pomysłodawcą Rytuału, Arkadiuszem Bagińskim już od wielu lat. Punkowe korzenie jego światopoglądu i sztuki zaczęły ewoluować w momencie odkrycia estetyki industrialnej, która w dużym stopniu zmieniła jego podejście nie tylko do uprawiania sztuki, ale także zredefiniowała jego stosunek do całości otaczającego go świata. Bagiński już od końca lat 80-tych był aktywną postacią na wrocławskim gruncie alternatywnej sztuki. Był jednym ze współtwórców grupy Komuna Wrocław, razem z Łukaszem Tunikowskim założył grupę filmową Videoterroristen, udzielał się jako grafik i – zainspirowany dziedzictwem ekspresjonizmu – tworzył animacje filmowe. Wpływ efektów cywilizacyjnego rozwoju człowieka na absolutnie każdy aspekt naszej planety – zarówno organiczny jak i nieożywiony – stał się czymś w rodzaju jego twórczej obsesji.
Jak sam opowiada, budynki wrocławskiej elektrociepłowni fascynowały go już od dłuższego czasu. Gigantyczna budowla zwieńczona dwoma niezwykle wysokimi kominami, przypominała mu żyjący, rządzący się własnymi fizycznymi prawami organizm. Jej niedostępność budziła coraz silniejsze wyzwania poznania jej od środka, Podczas jednej z przedsięwziętych na własną rękę prób jej eksploracji i udokumentowania fotograficznego, został złapany i przetrzymany przez kilka godzin przez strażników zakładowych. To tylko zwiększyło jego chęć do zorganizowania tam artystycznego wydarzenia. Kiedy nawiązał współpracę z Maciejem Frettem z postindustrialno-ambientowej formacji Job Karma, razem z dziennikarzem Andrzejem Jóźwikiem postanowili przejść od teoretyzowania do aktywnych działań i za wszelką cenę spróbować zrealizować w praktyce swój zamysł. Wtedy właśnie pojawiła się nazwa Rytuał, użyta do nazwania tej – w pierwotnym zamyśle – jednorazowej akcji. Była ona wynikiem zmęczenia się nudnym, materialistycznym podejściem znaczącej większości społeczeństwa do wszelkich dziedzin życia i otaczającego ich świata. Artystyczne zaangażowanie z wyraźnym społecznym wydźwiękiem wydawało się być słuszną drogą, by spróbować namieszać nieco w ludzkich umysłach i zasiać w nich trochę twórczego fermentu. Najtrudniejszą do przejścia rzeczą okazało się to, jak uzyskać zgodę na zorganizowanie akcji stricte akustycznej w działającym bezustannie budynku przemysłowym. Kilka prób było nieudanych, w końcu młodzi artyści natrafili na odpowiedni moment. Elektrociepłownia Wrocław właśnie przechodziła proces wejścia na rynek akcyjny i jej decydentom zależało na odpowiednim wizerunku w mediach. To właśnie otworzyło jej drzwi przed twórcami Rytuału, którym jako pierwszym i jak do tej pory jedynym, udało się doprowadzić do realizacji jakiegokolwiek artystycznego przedsięwzięcia na jej terenie i dodatkowo wprowadzenia tam publiczności.
Ogromna hala wewnątrz zakładu okazała się idealnym miejscem do wielowymiarowego przedstawienia relacji człowiek – technika. 27 kwietnia 2000 roku Rytuał, opatrzony dopiskiem „Młodzi po stronie Maszyn” stał się faktem. Publiczność, spragniona nowych i oryginalnych działań dopisała aż w nadmiarze, wywołując wręcz niepokój wśród pracowników elektrociepłowni, którzy dbając o zasady bezpieczeństwa byli zobowiązani do dopilnowania, by każdy z widzów posiadał kask ochronny, bezwzględnie tam wymagany. Na bogaty program Rytuału złożyły się wystawa prac graficznych Bagińskiego i premiera jego filmu System. Muzykę do projekcji na żywo zagrał zespół Job Karma, który również tego samego wieczora dał tam swój pełnowymiarowy występ w dość ekstremalnych warunkach, gdyż w miejscu, w którym została zaimprowizowana scena, temperatura była niezwykle wysoka z powodu pobliskich maszyn i kotłów. Dodatkowymi atrakcjami był efektowny pokaz grupy połykaczy ognia Fire Boys i prezentacja prac wideo z archiwum Centrum sztuki Mediów WRO. Realizując ten projekt, zaangażowani w niego twórcy dowiedli, że tego rodzaju przedsięwzięcia spotkają się pozytywnym odzewem. Należy też dodać, że pierwszy Rytuał był jednym z pierwszych wydarzeń w Polsce transmitowanych na żywo przez internet.
Przyszła jednak kolej na nowe wyzwania. Frett i Bagiński skupili się na organizacji Wrocław Industrial Festival, którego pierwsza edycja (choć początkowo, podobnie jak Rytuał, była planowana jako jednorazowa efemeryda) odbyła się jesienią 2001 roku. Duet wspólnymi siłami otworzył też Industrial Art Gallery na ulicy Więziennej – jedyne tego typu miejsce w Polsce, gdzie promowana była przede wszystkim sztuka z nurtu industrialnego. Galeria jako miejsce z powodów finansowych nie przetrwała długo, za to zapał organizacyjny tylko się wzmógł. W 2003 roku udało się doprowadzić do skutku kolejną edycję Festiwalu Industrialnego, więc kwestią czasu wydawało się też pociągnięcie w przyszłość Rytuału jako wydarzenia cyklicznego. I tak, 23 kwietnia 2004 roku, cztery lata po pierwszej eksplozji, Rytuał numer 2 – tym razem opatrzony nazwą „Oto Człowiek” – odbył się we wrocławskiej Katedrze św. Marii Magdaleny. Tym razem organizatorzy skupili się na ludzkie duchowości i jego stosunku do wszelkich form sacrum. Do tego tematu popchnęła organizatorów śmierć bliskiej osoby jednego z nich. Zgodnie z wcześniej przyjętym założenie, że miejsce każdego Rytuału powinno być ściśle związane z jego tematem, wybór gotyckiego kościoła wydawał się być najlepszym z możliwych. Mury polskokatolickiej katedry sprawdziły się doskonale – zaprezentowany tu został po raz pierwszy nowy film Bagińskiego – zatytułowany Oto człowiek – w skomplikowanej multimedialnej odsłonie na duży ekran i czternaście monitorów symbolizujących poszczególne stacje drogi krzyżowej. Ponownie jak na pierwszej edycji swój koncert zagrała tez Job Karma i zaprezentowano video-art z kolekcji WRO. Od tej pory Rytuał stał się prawdziwie cyklicznym wydarzeniem, z jedną przerwą w roku 2009, kiedy to nie udało się go zrealizować.
Trzecia odsłona Rytuału wypadła w roku 60-tej rocznicy obchodów zakończenia II Wojny Światowej, więc wybór tematu wydał się być oczywisty. Pod kryptonimem „Kombinat Zagłady” trzecia edycja odbyła się we wrocławskiej Synagodze pod Białym Bocianem w dokładną rocznicę zakończenia działań wojennych – 8 maja 2005 roku i została zadedykowana ofiarom holocaustu. W synagodze został przedstawiony program, który nosił cechy wspólne z poprzednimi latami – był koncert Job Karmy i premiera nowego filmu Bagińskiego, tym razem zrealizowanego w technice 3D wspólnie z Rafałem Zarembą – Hydroxizinum City. Specjalnym wydarzeniem była prezentacja zapisu filmowego ekskluzywnego wywiadu z jednym najwybitniejszych współczesnych filozofów i socjologów Zygmuntem Baumanem, przeprowadzonego wcześniej w duecie Bagiński-Jóźwik w Poznańskich Zakładach Kąpielowych, które mieściły się w dawnej synagodze miejskiej. Również to miejsce było odpowiednie do tej rozmowy, a wywiadowi nadano tytuł O nowoczesności i zagładzie.
Kolejny rok – kolejna rocznica – kolejny narzucający się w naturalny sposób temat. Równo dwadzieścia lat wcześniej doszło do katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Oddajmy tu głos organizatorom: „W tym roku nasze przygotowania skoncentrowały się na upamiętnieniu ofiar nieodpowiedzialnego obcowania ze zdobyczami technologicznymi. W tym celu przygotowaliśmy wielowarstwowe wydarzenia artystycznego będącego swoistym komentarzem do tragicznych wydarzeń sprzed 20 lat. W marcu 2006 razem z dwoma ekipami telewizyjnymi udaliśmy się do zamkniętej strefy wokół elektrowni atomowej w Czarnobylu. Efektem tej podróży są trzy filmy, które swoją premierę miały w przeddzień dwudziestej rocznicy katastrofy.” Początkowy projekt zakładał współpracę z Telewizją Polską i dzięki jej wsparciu miało dojść do koncerty Job Karmy na kopule zamkniętej elektrowni, który miał być potem transmitowany, jednak nie wszystko dograno i niestety w tej występ nie doszedł do skutku. Oczywiście nie było w tym przypadku sensu zaprezentowanie szerszej publiczności filmów z tej wyprawy w miejscu ich realizacji, dlatego czwarty Rytuał miał miejsce 25 kwietnia 2006 roku w Sali Gotyckiej we Wrocławiu. Tam zostały zaprezentowane wspomniane trzy filmy: Imperium Zona w reżyserii Arkadiusza Bagińskiego (zdjęcia filmowe, animacja komputerowa) z muzyką na żywo w wykonaniu grupy Job Karma, dokument Czarnobyl moje życie zrealizowany przez Andrzeja Jóźwika i Wojciecha Majewskiego oraz Czarnobyl – film w konwencji video-art z muzyką na żywo w wykonaniu grupy Moan.
Piąta odsłona cyklu znów odbyła się w Sali Gotyckiej i tym razem skupiła się na ekologii i relacji człowiek-przyroda. Cytat z folderu informacyjnego imprezy: „Szukamy śladów duchowości i głębokich doświadczeń, które zdarzają się w życiu każdego z nas, przypominając, że na elementarnym poziomie ziemia, natura, przyroda i my, stanowimy jedno. Odkrywanie tej zapomnianej prawdy bywa źródłem egzystencjalnej przemiany.” Arek Bagiński w wywiadzie dla czasopisma „Dzikie Życie” tak mówi o tej edycji: „Najnowsza edycja Rytuału, opatrzona podtytułem „dla Ziemi”, koncentruje się wokół ZIEMI, rozumianej tu jako prymarna siła i żywioł. Przywołując takie jej rozumienie – symboliczne, archetypiczne, ekologiczne, filozoficzne i społeczne – chcemy poprzez serię artystycznych działań pobudzić do spajającej w owe wątki uniwersalnej refleksji na temat relacji człowieka z naturą. Refleksji, która odniesie się nie tylko do, niejako już zbanalizowanej w potocznym ujęciu, degradacji środowiska naturalnego.” Na program „Rytuału dla Ziemi” złożyły się pokazy filmów: Jesteśmy tu tylko na chwilę – dokument Arka Bagińskiego, Tomasz Mniamosa Stępnia, Wojciecha Majewskiego i Andrzeja Jóźwika, animacja Zoo-Terra Bagińskiego, Majewskiego i Zaremby, video-art Bagińskiego Black Static Transmission oraz video-art Bagińskiego i Majewskiego Po drugiej stronie mgły. Uzupełnieniem wydarzenia były koncerty Job karmy i amerykańskiego projektu industrialnego Schloss Tegal oraz instalacja Sławomira Kurałowicza. Ze względów formalnych była to jedyna edycja, która odbyła się w miejscu niezwiązanym z tematem. Podjęto co prawda próbę dostosowania Sali do tematu, jednak z przyczyn technicznych okazał się on niemożliwy do pełnego zorganizowania, a zakładał stworzenie sztucznego parku w gotyckim wnętrzu.
Szósty Rytuał – „Rytuał Mediów” odbył się 21 listopada 2008 roku z okazji Światowego Dnia Telewizji i tym razem został po raz pierwszy rozbity na wiele miejsc, wyjątkowo trafnym rozwiązaniem i niejako komentarzem do wszechobecności środków masowego przekazu. W manifeście tej edycji możemy przeczytać: „Rytuał mediów jest przeniesieniem problematyczności relacji człowiek-media w sferę artystycznej ekspresji. W swojej polifoniczności projekt nie odnosi się wprost do polifoniczności i chaosu mediów, lecz dystansuje poprzez ironię. Kontestując ekspansywną totalność infosfery tworzy przestrzeń dla indywidualnej refleksji. Chcę oglądać i jednocześnie pozostać niewidzialnym, być kimś istniejącym na zewnątrz. Wszechobecność kamer i monitorów unieważnia to pragnienie autonomii. Jesteśmy w perwersyjny sposób i widzem, i obiektem obserwacji. Dodatkowo poddani rygorowi manipulowanego obrazu.” Po raz pierwszy też Rytuał miał tak bogato rozbudowany program, z całą rzeszą artystów zaproszonych do partycypowania w nim. Rozpoczął się w Galerii Entropia działaniem TransRadioForma, przygotowanym pod szyldem Art&Industrial Gallery, potem przeniósł się do Muzeum Architektury, gdzie Viola Tycz zaprezentowała swój projekt Włączeni/Wykluczeni/ Wieszaki. W Mieszkaniu Gepperta odbyła się akcja Hydroksyzinum 2.0, również praca Art&Industrial Gallery. Koncert noisowego projektu Vilgoć miał miejsce w kawiarence w Empiku na Rynku, w Galerii Miejskiej formacja artystyczna Suka Off zaprezentowała swój performance TranSfera, w Galerii BWA Awangarda miał miejsce CRASH antyrytuał – dźwiękowe działanie w wykonaniu Roberta B. Liska, Gerarda Lebika i Avabafa, a finał wieczoru miał miejsce w Sali Gotyckiej, gdzie swoje koncerty zagrały grupy Synt[AX]error, Reportaż i Krew Z Kontaktu. Ta edycja Rytuału okazałą się być wkroczeniem w nowy wymiar wydarzenia, tym razem szeroko już otwartego na współpracę z innymi artystami. Rok 2009 okazał się rokiem chudym i wtedy nie udało się zorganizować kolejnej odsłony cyklu. Z impetem jednak organizatorzy wkroczyli w rok 2010, w którym miała miejsce jego siódma edycja, tajemniczo zatytułowana „Recesja-Retorsje-Bang”. Po raz pierwszy impreza nie zamknęła się w jednym dniu, a trwała ich aż cztery. Niezwykle nośnym tematem okazał się być światowy kryzys finansowy i to właśnie na ten temat wypowiadali się w 2010 roku zaproszeni do udziału artyści. Znów oddajmy głos organizatorom: „Kim dla systemu jest człowiek? Towarem, klientem, graczem, żyrantem i konsumentem. To jedyne liczące się, bo nomem omem, dające się ująć w finansowych kalkulacjach, wymiary życia. Wykraczanie po za nie, przestaje być dowodem zdrowego rozsądku. A jeśli już akt ten uchodzi za akt wolnej woli, to graniczący z szaleństwem. Kwestionować przypisanie do określonej funkcji, tak kategorycznej i definicyjnej, to kwestionowanie sensu własnego istnienia. Tej alienacji nie udaje się przezwyciężyć, nawet szukając wyzwolenia w emancypacyjnym języku. Semantyka zawodzi. Jak w przypadku nieuleczalnej choroby, diagnoza nie niesie ratunku. Trudno uznać za ratunek katastrofę. Ale ta wyobrażeniowa, która wywraca porządek przyzwyczajeń i przekonań jest do pomyślenia. O ile uwalnia wyobraźnie, przywraca moc symbolom, intuicjom. One mogą być światełkiem w tunelu. Rytuał jest kolektywnym eksperymentem badającym taki potencjał. Poprzez cykl spiętych ze sobą wydarzeń i akcji tworzy przestrzeń do refleksji i namysłu. Czyni ich przedmiotem uwikłanie człowieka w abstrakcyjny i nieuchwytny dla oka systemie finansowych przepływów oraz anonimowych gospodarczych mechanizmów, które określają z gruntu dyskusyjną rolę człowieka w ponowoczesnym świecie. Świecie poddanym rozmaitym wzburzeniom: społecznym oraz technologicznym drganiom.” Tegoroczna edycja była już tak rozbudowana, że trzeba było podzielić artystów na grupy: grupę słowa, grupę obrazu i grupę dźwięku. Sam Rytuał rozpoczął się 4 maja koncertem jednego z najsłynniejszych awangardowych projektów muzycznych – formacji The Residents. Dzień później miała miejsce prezentacja instalacji Bankotwory, usytuowanej na ulicy Świdnickiej. Fikcyjne bankomaty, złowieszcze maszyny o cechach żywego organizmu, zostały zaprojektowane przez Arkadiusza Bagińskiego. 6 maja w ramach Rytuału miał miejsce swoisty performance, w ramach którego poeci nawoływali do zamieszek w dziesięciu wrocławskich klubach. Ostatniego dnia Rytuał przeniósł się do Galerii BWA, gdzie swoje instalacje i projekty multimedialne prezentowali zaproszeni artyści.
Ósma, jak na razie ostatnia edycja Rytuału trwała trzy dni – między 27 a 29 maja 2011 roku – i przeniosła się tym razem na otwartą przestrzeń Parku Szczytnickiego. Park został oddany do dyspozycji artystom, którzy swoimi instalacjami wypełnili jego alejki, zarośla, drzewa i polany. Tematem wiodącym „Rytuału z Dreszczykiem” stał się strach – strach w jego wszelkich odsłonach, tego jak funkcjonuje człowiek poddany strachowi i jak się przed nim broni. Uzupełnieniem artystycznych wizji rozsianych na terenie parku były koncerty i sety dj-skie Macieja Fretta, Wojciecha Benicewicza, Igora Boxxa i VJ-a Mniamosa. (O tej edycji szerzej w tekście Park w strachu – rzecz o Rytuale z Dreszczykiem).
Pozostała nam teraz już tylko przyszłość Rytuału. Tegoroczna, dziewiąta już odsłona dotyczyć będzie problemów medycyny – jej mrocznych stron, gdzie nie zawsze najważniejszą maksymą jest primum non nocere. Kolejne edycje też już są planowane – jak zwykle nastawione na połączenie w jedno przenikających się nawzajem aspektów: artystycznego, społecznego i edukacyjnego. Dyskurs, jaki prowadzą ze współczesną cywilizacją organizatorzy tego, cyklu, który już na stałe wpisał się w kulturalny kalendarz Wrocławia, jest niezwykle aktualny. Nie ma w nim miejsca na odgrzewanie i analizowanie nieważnych kwestii – pytania jakie zadaje i problemy, które stawia przed widzami i uczestnikami – dotyczą zawsze brutalnego „tu i teraz”, tego co ma na nas wpływ każdego dnia i tego co ukształtuje naszą przyszłość. Trzeba cały czas być uważnym, by nie zatracić zmysłu postrzegania wszystkiego w sposób jasny i przejrzysty, pozbawiony uprzedzeń a jednocześnie nie dać się zmanipulować niebezpiecznym meandrom teraźniejszości. I to właśnie jest niezmiennym celem całego cyklu Rytuał.
Andrzej Jóźwik: Naziści na spidzie, czyli farmakologiczne oswajanie lęku
Naziści na spidzie, czyli farmakologiczne oswajanie lęku
Jak zmienia się postrzeganie i interpretacja dawnych wydarzeń, gdy uwzględni się dyskurs medyczny, odnosząc do niesławnych osiągnięć farmakologii? Żołnierze Wehrmachtu, podbijając w 1939 roku Polskę, szpikowali się metamfetaminowymi tabletkami o nazwie Pervitin. Tak wyglądał Blitzkrieg.
Czego bardziej potrzeba żołnierzowi, jak nie poczucia wszechmocy, braku skrupułów i woli walki do upadłego? Laureat literackiego Nobla, Heinrich Boll, w 1940 roku w liście do rodziny notował: „Dziś piszę do was głównie z prośbą o Pervitin….Z miłością. Hein”. Od kwietnia do czerwca 1940 roku służby kwatermistrzowskie niemieckiej armii rozdysponowały wśród żołnierzy 35 mln tabletek Pervitinu oraz Isophanu, specyfiku o lżejszym działywaniu.
Metamfetamina to wynalazek Japończyków; już w 1893 roku opawali technikę uzyskiwania pobudzającego specyfiku z efedryny. Spid stosowany powszechnie jako stymulat, lek na narkolepsję i arteriosklerozę, został wprowadzony do aptekarskiego obiegu, gdzie funkcjonował pod różnymi postaciami, w różnych krajach. Pobudzenie, czujność, odporność na sen i ból – te korzyści przemawiały do wyobraźni ówczesnego obywatela i pacjenta dokładającego starań, tak jak dziś, aby dotrzymać kroku światu nabierającemu coraz większej prędkości.
Zalety Pervetinu intrygowały Otto Ranke, dyrektora Instytutu Psychologii Ogólnej i Obronnej Berlińskiej Akademii Wojskowej. Zalecił przetestowanie specyfiku na 90 studentach, a że skutki eksperymentu zadowoliły wojskowych, zaordynowano więc pigułki wojskowym szoferom. W produkcję narkotyku zaangażowały się koncerny Temler i Knoll.
Z każdym tygodniem wojny powiększała się liczba przekonanych do tezy, że żołnierz po Pervitnie ma większą wartość bojową.
Do historii przeszedł epizod z udziałem 500-osobowego odziału, który zimą 1942 roku, na froncie wschodnim, wyrwał się z matni okrążenia, po tym jak dowództwo rozdało żołnierzom tabletki metamfetaminy. Batalion przetrwał morderczy marsz w 30-stopniowym mroziem, który wydawał się ponad ludzkie siły.
Z czasem napływające z frontu nieopokojące meldunki o aktach niesubordynacji, powodowanych przedawkowaniem pigułek, atakach paniki, śmierci z wycieńczenia i zawałów, zaniepokoiły na tyle ministera zdrowia Rzeszy Leonardo Contima, że zaalarmował dowództwo, próbując reglamentować mundurowym dostęp do Pervetinu.
W czerwcu 1942 roku wojsko wprowadziło poradnik dotyczący radzenia sobie ze stanami zmęczenia. Określono w nim, że 2 tabletki Pervitinu działają pobudzająco przez okres 3-8 godzin. Podwójna dawka usuwa gwarantuje bezsenność przez 24 godziny.
Czołgiści, załogi U-bootów, lotnicy – każda z formacji miała swoje określenie na „cudowną” pigułkę.
To farmakologiczne wspomaganie żołnierzy sugeruje by szerzej spojrzeć na temat Blitzkriegu. Być może nie jest on kwestią tylko mobilności i wyzyskiwania, w starciu z przeciwnikiem, efektu zaskoczenie i punktowej technologicznej przewagi. Rzecz w prędkości i efektywności, jaką oferuje chemia. Zdyscypliwany żołnierz, przekraczający biologiczne uwarunkowania i ograniczenia, to marzenie każdego generała.
Zręby teorii i praktyki błyskawicznej wojny przetestował na żołnierskiej masie, podczas I Wojny Światowej, Oskar von Hutier. Pruski generał zalecał stosowanie oddziałów szturmowych, które po uprzednim ostrzale artyleryjskim i gazowym atakowały najsłabiej bronione odcinki. Kolejne oddziały uzbrojone w karabiny maszynowe ruszały za szturmowcami. Na końcu szli do boju piechurzy z zadaniem oczyszczenia okopów z niedobitków wroga.
Niemiecki feldmarszałek Alfred von Schlieffen, któremu przypisuje się opracowanie koncepcji Blietzkiergu, zaplanował okrzydlającym atakiem – przez Belgię – w sześć tygodni rzucić na kolana Francję, by potem przerzucić wszystkie siły na Wschód do walki z Rosją. Strateg wybuchu wojny nie dożył. Pomysł spalił na panewce, ale niespełna trzy dekady później taktyka ta w krótkim czasie zapewniła pancernej armii Hitlera podbój prawie całej kontynentalnej Europy. Techologiczno-farmakologiczne przymierze zdało bojowy egzamin.
Farmakologia w służbie munduru i oręża nie była tylko specjalnością III Rzeszy. Z metod korzystało alianckie lotnictwo. Po „energy tabs” sięgały załogi latających fortec, obracające w perzynę niemieckie miasta. Nie bez znaczenia, były aptekarskie doświadczenie z benzedryną (obowiązująca od 1927 roku, m.in. w USA , handlowa nazwa metamfetaminy). Zwykli konsumenci docenili jej łagodzący wpływ na chorobą morską, astmę oraz katar sienny. Sięgali więc po nią amerykańscy żołnierze i marynarze walczycy w tropikach. Po internetowych historycznych forach krążą zadziwiające plotki o pancerniakach generała Maczka, którzy przypadkowo, w spidowym amoku, rozjechali brytyjskie pozycje.
Japończycy, wzmiankowani na samym początku wynalazcy metamfetaminy, według niektórych źródeł, opracowali własną wersję Pervitinu. Lotnikom kamikaze – dbając o ich stosowny zapał bojowy – miano wstrzykiwać np. specyfik Philopom. Historyczne opracowania tego wątku nie potwierdzają, nawet obfity w spiskowe teorie internet milczy na ten temat. Jednak w owych spekulacjach może być ziarno prawdy, wszak w Kraju Kwitnącej Wiśni amfetaminę legalnie handlowano jeszcze wiele lat po II Wojnie Światowej.
Szukając sposóbu na zapobieżenie nieuchronnej klęsce niemieccy naukowcy, na zlecenie nazistów pracowali nad kolejnym stymulantem. Apelował o to wiosną 1944 roku wiceadmirał Hellmuth Heye (po wojnie przysłużył się niemieckiej chadecji, w Bundestagu zasiadał w komisji obrony). Skład „cudownej tabletki” opracował farmaceutyk Gerhard Orzechowski. Połączył 5 miligramów kokainy, 3 mg Pervitinu oraz 5 mg Eukadalu (leku przeciwbólowego opartego na morfinie). Specyfik D-IX, testowano na więźniach obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen ( w ramach morderczego sprawdzianu przeszli bez odpoczynku ok. 100 kilometrów). W D-IX wyposażono załogi dwóch miniaturowych łodzi podwodnych „Foka” i „Bóbr”, nie decydując się jednak na jej masową produkcję. Wolf Kemper, autor książki „Nazi on Speed”, utrzymuje, że plany pokrzyżowało lądowanie aliantów w Normandii.
Co o farmakologicznym aspekcie globalnego starcia myślał wódz III Rzeszy? Analizując amokalny styl wygłaszanych przemówień, tak elektryzujących tłumy na zjazdach NSDAP, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że on sam był „pod wpływem”. Dr Morell, osobisty lekarz, zalecał mu zresztą zażywanie energetyzującego Pervitinu. Z bezsennością i napadami lęków wódz Rzeszy radził sobie sięgając po barbiturany.
Dr. Teodor Morell to szczególna persona. Odstręczającego wyglądem medyka, wielu współracowników Hitlera, w tym ukochana (sic!) Ewy Braun, uważało za szarlatana. O biurze doktora ona sama mówiła, to chlewnia. Minister uzbrojenia Albert Speer miał o Morello jak najgorsze zdanie. Pisał, że to oportunista i karierowicz. Czołowy morfinista III Rzeszy, lubujący się damskie przebieranki, Herman Goering, określał dr. Morello „mistrzem imperialnej igły”. Bowiem Adolf Hitler pozostawał pod jego przemożnym wpływem. I choć w najbliższym otoczeniu fuhrera obracało się 8 lekarzy, Morell był najbardziej zaufanym.
Spotkali się po raz pierwszy w 1936 roku. Morel, ceniony w kręgach berlińskiej society wenerolog, został poproszony o zajęcie się bliskim znajomym Hitlera, jego fotografem, Heinrichem Hoffmanem. Artysta po po odejściu żony popadł w alkoholizm, wdał się w serię homoseksualnych romansów. Na marginesie, sekretarką fotografa, była Ewa Braun.
Zimą 1936 roku, podczas bożnarodzeniowego spotkania w Beghof, samotni Hitlera, ten miał się pożalić na nękającą go od czasu I Wojny Światowej egzemę i napady ciężkiej depresji. Morell podjął się leczenia, deklarując że w rok upora się z przypadłościami.
„Nie zatrudniam go dla zapachu, lecz po to, aby o mnie dbał” – tak reagował Hitler na przytyki tych, którzy Morello chcieli się pozbyć. Medyk starał się zaś utrzymywać w tajemnicy szczegóły swoich oryginalnych terapii. W krańcowym okresie życia Hitlera, jak wynika z zapisków nazistowskich lekarzy i dygnitarzy, Hitler miał zażywać do 90 lekarstw, z czego dziennie 28 różnych specyfików. Na liście były zastrzyki z testosteronu, krople kokainowe do oczu, wlewki, mieszkanki witamin, alkoidy i ekstrakty belladony. Była też amfetamina. Aby leczyć problemy gastralne swojego pacjenta, jego wzdęcia, biegunki i kolki, Morell sięgał po strychninę i atropinę. Zalecał używanie Neo-Balistolu, zakazanego wówczas toksycznego związku, wytwarzanego na bazie smaru do czyszczenie broni palnej.
Hipochondryk czy nękany chorobami psychopata – nie ma co do tego wśród historyków zgodności. Adolf Hitler panicznie bał się raka; choroba zabiła jego ojca. Upodobanie do wegetariańskiej diety wyrobił studiując na własną rekę pod koniec lat 20. zeszłego wieku periodyki medyczne.
Cechowała go otwarta niechęć do alkoholu i papierosów. Władze nazistowskich Niemiec, przejęte misją propagowania kultury zdrowego życia i aryjskiego ciała, jako pierwsze na świecie przeprowadziły publiczną kampanię antynikotywnową.
W niektórch opracowaniach medycznych dotyczących Hitlera, sugeruje się związek pomiędzy objawami choroby Parkinsona, a żażywaniem metamfetaminy. Dowieść tego jednak nie sposób. Faktem jest, że Morell aplikował narkotyk, potem niwelował symptomy narkotykowego highu, podając wodzowi barbiturianany i pochodne bromu. Pogarszający się stan zdrowia Hitlera nie umknął uwadze generała Guderniana. We wspomnieniach zwrócił uwagi na drgawki lewej części ciała oraz pogłębiające się problemy z chodzeniem.
Rozstrząsać , czy wódz III Rzeszy był na dodatek pozbawionym jądra impotentem, zakompleksionym i zakamuflowanym homoseksualistą, tudzież syfilitykiem, jak twierdzą niektórzy, nie ma sensu. Ewentualne rozwikłanie personalnych zagadek, nie wytłumaczy, ani nie uzasadni, żadnych banalnych, jak i tych zbrodniczych poczynań lidera nazistowskich Niemiec oraz jego zbrodniczej świty.
Niemal cała partyjna wierchuszka III Rzeszy miała słabość do alternatywnych terapii medycznych. Himmler zwykł korzystać z usług tylko swego masarzysty. Goebbels, wraz z liczną rodziną, nader poważnie podchodził do zaleceń Morello. Ulubiony medyk pozostał przy Hitlerze niemal do końca jego dni. Regularnie mierzył mu ciśnienie, aplikował lekarstwa na żołądek. Dopiero 21 kwietnia Hitler, wpadał we wściekłość, nie zgodził się na rutynowy zastrzyk glukozy, nakazał lekarzowi zrzucić mundur i opuścić Berlin.
W wspomnieniach z życia zbrodniarza pojawi się epizod mówiący o jego manii prześladowczej i histerii. Gdy kres III Rzeszy był bliski, Hitler zaczął uskarżać się na dotkliwy ból lewej nogi, co zdaniem Morello, miało podłoże histeryczne.Fuhrer tak bardzo utożsamiał się z osobą Fryderyka Wielkiego, że – niczym monarcha na starość – zaczął kuleć.
Portret Fryderyka był jedyną pamiątką, którą Hitler zabrał do bunkra pod Kancelarią Rzeszy, w którym popełnił samobójstwo. Pokazując portret współpracownikom zwykł cytować słowa monarchy: „ Kto posyła na pole bitwy ostatni batalion, ten wyjdzie z niej zwycięsko”.
Andrzej Jóźwik
Źródła: „Nazi on speed”, Wolf Kemper,
„Adolf Hitler’s medical care”, D. Doyle,
„A Sober Look at Hitler’s Health”, Christoph Gunkel w: „Spiegel International”, Wikipedia, „Krytyczny słownik mitów i symboli nazizmu” Rosa Sale Rose
Rafał Jęczmyk: PARK W STRACHU CZYLI RZECZ O RYTUALE Z DRESZCZEM
Miejscem akcji jest park. Nie byle jaki park, bo sam Park Szczytnicki, wizytówka i chluba Wrocławia. Miejsce pełne nie tylko rodzimej roślinności, ale i egzotycznych drzew, zdolnych wytrzymać nasz klimat. Jest tu Ogród Japoński – kawałek Kraju Wschodzącego Słońca na Dolnym Śląsku, obok jest multimedialna fontanna i Hala Stulecia. Idealny miejski azyl dla spragnionych przyrody, spokoju, powietrza znacznie czystszego niż to w centrum. Park Szczytnicki to idealne miejsce na odpoczynek. To ograniczona przestrzeń ujarzmionej natury, gdzie każdy powinien czuć się dobrze i bezpiecznie. No właśnie. I tu – jak w powiedzeniu – tkwi pies pogrzebany. Park jest tworem stosunkowo nowym, urbanistyczną koncepcją wymyśloną przez człowieka. Kiedyś był dzikim lasem, siedliskiem nieznanego, ale został ugładzony i wymodelowany. Przestał być niebezpieczny i stał się mieszczańskim symbolem zwycięstwa człowieka nad naturą, niedostępnością, ogólnie nad tym, co przez wieki budziło strach. Trywialnym i oczywistym – choć niezmiennie prawdziwym – jest stwierdzenie, że duża część naszej kultury to właśnie strategia ujarzmiania i kontrolowania przyrody, rugowanie z niej rzeczy niebezpiecznych, niewygodnych i budzących strach. Dzieje się to przede wszystkim w społecznej części ludzkiego bytowania, w jego technicznych i socjalnych aspektach. Coraz częściej jednak możemy zaobserwować towarzyszące im ciekawe zjawisko w sztuce – krytyczne teoretyzowanie na ten właśnie temat, na temat zwycięstwa człowieka nad natura i wyrzucenie z niej strachu i wszystkiego, co się z nim wiąże. Nasz wspaniały park jest namiastką lasu – a raczej lasem ugrzecznionym, pełnym równych, wymodelowanych grządek i trawniku, przyciętych krzewów i finezyjnie posadzonych drzew. Czy jest zatem możliwe działanie odwrotne, które może nie zamieniłoby fizycznej materii parku w las, ale przynajmniej uczyniłoby z niego miejsce, w którym znów można poczuć pierwotny lęk? W pełni raczej to nie jest możliwe do zorganizowania, ale – jeśli już zaistnieje potrzeba zadumy nad naturą strachu w jego wszelkich odmianach – to właśnie takie miejsce jest doskonałe, by na jego terenie podjąć się dokonania kulturowej analizy ludzkich obaw i fobii. Słynny reżyser teatralny i performer Massimo Furlan w swoim przedstawieniu You can speak, you’re an animal zadał podobne pytanie – czy da się odwrócić proces separowania lęku od rzeczy, która wcześniej była jego źródłem. Reżyser wziął na warsztat motyw niedźwiedzia – zwierzęcia podziwianego i wzbudzającego strach już od czasów prehistorycznych. Ten symbol strachu i siły, pożądania i siły seksualnej, pierwotnie będący totemem dla wielu plemion i alegorią wojowniczości, stanowił obiekt pogańskich kultów aż do czasów średniowiecznych. I nagle nastąpiła zmiana jego statusu – obecnie sprowadzony jest do roli zwierzęcia cyrkowego i dziecięcej zabawki, maskotki i bohatera filmów animowanych. Właśnie ten paradoks stał się podstawą do powstania tego spektaklu, który jest analizą obu tych sprzecznych obrazów niedźwiedzia w kulturze – z jednej strony przerażającego i dzikiego drapieżnika, z drugiej stworzenia okiełznanego i ucywilizowanego.
Ósma edycja Rytuału, cyklicznego wydarzenia artystycznego, w całości została poświęcona właśnie kwestii strachu – zorganizowana na terenie tego wydartego naturze miejsca – spowodowała, że ten wspomniany już wcześniej pogrzebany pies zaczął wyć, strasząc weekendowych spacerowiczów. A wył na rożne sposoby – czasem cicho, prawie niesłyszalnie, czasem wręcz przeraźliwie, a czasem jego skowyt brzmiał jak pełen ironii śmiech. A to wszystko za sprawą rzeszy artystów, naukowców i szeroko pojmowanych ludzi kultury, którzy zostali zaproszeni do wzięcia udziału w tym trzydniowym przedsięwzięciu. Nie można powiedzieć, że tym gościom udało się ujawnić i przywołać strach we wszystkich jego smakach i kolorach, ale na pewno dotknęli zjawiska z wielu różnych stron i zaprezentowali jego rozmaite aspekty.
Rytuał został przede wszystkim pomyślany jako platforma dla artystów zaproszonych do wypowiedzenia się na dany temat. Poszerzenie grona tych osób o dziennikarzy, badaczy czy wykładowców znacznie poszerzyło jego horyzonty, stawiając też potrzebny intelektualny kontrapunkt dla artystycznego.
Od momentu oficjalnego rozpoczęcia imprezy można było zając się eksploracją najbliższego parkowego otoczenia, po którym rozsiane zostały przeróżne instalacje. Osoba postronna zbliżając się do miejsca Rytuału najpierw wchodziła w strefę rozwieszonych wszędzie tabliczek przygotowanych przez Pawła Jarodzkiego. Szereg nowych zakazów i nakazów wypełnił park: nie siadać, zabrania się spacerować po parku, zakaz czytania powieści pornograficznych w parku, należy siadać na trawie i wiele, wiele innych innych w tej samej manierze – często śmiesznych i absurdalnych. Siatka zakazów wisi nad nami wszędzie, wzbudzając niepewność co do słuszności naszego każdego ruchu, nawet w takim miejscu symulowanej swobody, jaką powinien być park. Kierując się dalej parkową alejką obok drewnianego kościółka, napotkać można było pracę Jerzego Kosałki Ten Strach. Nieuważni przechodnie zwracali najpierw uwagę na płaty lekko już nadpsutego mięsa, leżące pod drzewem obok ścieżki. Szukając powodu, dla którego się ono tu znalazło, pewnie spojrzeli na pokryte białym guano drzewo, by w końcu dostrzec siedzącego na jednej z gałęzi wypchanego, wyliniałego sępa, patrzącego z góry na spacerujących, jakby upatrując w nich kolejnej zdobyczy. Kilka metrów dalej multimedialna instalacja Marka Grzyba straszyła tekstem przesuwającym się po zawieszonych na drzewach mikro-ekranach. Teksty te były prawdziwymi relacjami przeżyć osób zaatakowanych na rożne sposoby w miejscach publicznych, w sposób dla nich nieoczekiwany i zaskakujący. Nasuwało się pytanie, czy jest jeszcze miejsce, w którym możemy czuć się bezpiecznie, skoro nawet w parku za drzewem może kryć się agresor, a w autobusie dewiant może nagle zacząć molestować kobietę? Czy możemy żyć już bez strachu w codziennych chwilach, podczas wyjścia do sklepu czy na zwykły spacer?
Na jednej z polan parkowych napotkać można było instalację Arkadiusza Bagińskiego zatytułowaną Ich habe Angst. Zmechanizowane sylwetki Hitlerów wychylające się zza drzew i bojaźliwie się za nimi z powrotem chowające też wydawały się pytać: kto się kogo naprawdę boi? Czy wciąż żyjemy okrucieństwami dokonanymi przez zbrodniczych dyktatorów, czy traktujemy ich postaci jako przeszłe obrazy historii? Patrząc na pewne zjawiska we współczesnej kulturze, w której nawet takie akty jak holocaust są przedstawiane w konwencji komediowej, a przesłanki kierujące Hitlerem humanizowane i uczłowieczane, można doznać ciężkiego pomieszania. Czy Hitler obecnie bałby się tego, że już nie jest straszny, a straszni jesteśmy właśnie my?
Pneuma to dzieło będące kolaboracją Industrial Art Kolektiv z Sebastianem Harmazym aka Vilgoć. Jedno z majestatycznych, rozłożystych parkowych drzew oplecione zostało siecią przewodów podłączonych do mikrofonów wyłapujących nawet najlżejsze poruszenie liści, a zestaw przesterów odpowiednio wzmacniał i zniekształcająca ich dźwięki. Czyste zetknięcie natury i cywilizacji. Dzięki postępowi technologii możemy poznawać nieznane nam wcześniej fakty i dzięki temu dokonywać nowych interpretacji otaczającego nas świata. Ciche i nieruchome drzewo nagle stało się pełne głośnej i niebezpiecznej obecności. To drzewo, które stało się niespodziewanie słyszalne w postaci syntetycznego ryku wydawanego przez zamplifikowanie szmeru płynących w nim soków.
Aga Jarząbowa w instalacji Zgaduj-zgadula zagrała z dziecięcym lękiem przed nieznanym. Co kryje się w plastikowym, gładkim białym pylonie, przypominającym nieco kształtem krzyż pokutny lub dawny drogowskaz? Żeby się o tym przekonać, należało samemu wsadzić do jego wnętrza rękę i rozpoznać to, co było w nim umieszczone tylko przy pomocy zmysłu dotyku. Krok pierwszy: przełamać się przed dotknięciem – dosłownym – nieznanego i ukrytego przed wzrokiem. Krok drugi – przełamać się przed reakcją wobec potencjalnych znajomych lub po prostu innych osób, kiedy już się rozpozna co kryje się w środku struktury – dużych rozmiarów gumowy penis. Można spróbować ratować się śmiechem i żartować z tego (a tak przecież o to łatwo, jeśli już chodzi o sprawy seksualne), można po prostu zacząć o tym dyskutować, próbując ukryć swój wstyd. Ta wielowymiarowa praca ujawniała kilka kolejnych kwestii na temat samej natury strachu, a także reakcji na niego.
Labirynt Piotra Jędrzejewskiego zapraszał do siebie radosnym powitaniem „Welcome”. Wchodząc w ten najprostszy z możliwych labiryntów, posiadający zaledwie dwa zakręty, budziła się ciekawość, co czeka nas przy wyjściu – wiszące nad instalacją ultrafioletowe jarzeniówki tylko ją wzmacniały. Niespodzianka czekała przy wyjściu, gdzie widniał znacznie mniej radosny napis, informujący, że właśnie zostaliśmy napromieniowani. Strachem napawa nas ślepe zaufanie do nauki, dające się wieść i czynić z nas króliki doświadczalne, często bez naszej wiedzy.
Robert Lenard w pracy zatytułowanej Henriette zagrał na naszych lękach związanych z konkretnym miejscem i jego przeszłością, przygotowując swego rodzaju olłtarzo-kapliczkę w starym, manierystycznym stylu. Historia okrutnej śmierci młodej dziewczyny w 1807 roku, zdaje się powracać w powieszonych na drzewie białych artefaktach. Tu mamy do czynienia z lękiem bardzo wyspecjalizowanym i podanym w określonej konwencji – mimo jego sztuczności wciąż działającym na wiele osób.
Paweł Luchowski kazał nam się zmierzyć z lękiem szczerego pola. Zachęcająca do odpoczynku i położenia się na niej parkowa polana, została pokryta przez niego dziesiątkami sztucznych odchodów, ludzkich i zwierzęcych. Praca u wielu wywoływała uśmiech choć wskazywała też na związki obrzydzenia ze strachem.
Instalacja Agnieszki Magerle to obrazowe przedstawienie konkretnych fobii. Pajęczyna z wizerunkami ludzkiego oka opatrzonymi kulturowymi nazwami poszczególnych irracjonalnych lęków, zwracała uwagę na ontologiczne miejsce strachu, jako odruchu kierującego nami, często ratującemu życie czy skórę.
Darek Orwat w specyficzny dla siebie, humorystyczny sposób podszedł do zagadnienia: umieszczony na drzewie przycisk zachęcał niespodziewającego się niczego spacerowicza do jego naciśnięcia. Przychylenie się do tego nakazu uruchamiało Bestię z Parku Szczytnickiego – ukrytego wśród trawy mechanicznego stworka, który raczej wywoływał salwy śmiechu swoją toporną budową i oczami z piłek pingpongowych huśtających się na sprężynach. To już nie te czasy kiedy baliśmy się kniei i zamieszkującego ją zwierza. Teraz w parkach mamy takie strachy, na jakie sami zasłużyliśmy. I może właśnie tego powinniśmy się zacząć obawiać?
Sergij Petluk ze swoim Cmentarzem dla krasnoludków stworzył działo intymne i skłaniające do zadumy. Ukryte w kępie krzaków miniaturowe macewy budziły jednocześnie sympatię i rozczulenie, ale strach przed zapomnieniem o śmierci. W czasach agresywnego marketingu, który dotyka nawet cmentarze, powoli przestają być one miejscami kontemplacyjnymi, jakimi powinny być. Także żydowskie konotacje, nasuwające się przez określony kształt nagrobków, ostrzegały przed stopniowym usuwaniem z pamięci historii i jej mrocznych aspektów.
Jacek Zachodny przygotował niezwykle sugestywny Narodowy Ołtarz Voo Doo – w pustej przestrzeni pod drzewem zbudował prymitywistyczny, bogaty w szczegóły ołtarz z artefaktami stanowiącymi odniesienia do większości naszych polskich obsesji, stereotypów i leków. Zdjęcia papieża sąsiadowały tam z pustymi butelkami po alkoholu, zabawkowy samolot zatopiony w akwarium stał obok zdjęć przedstawiających modelki ze zwierzętami obdartymi ze skóry. Na szczycie ceglanej budowli tkwiła jak totem metalowa głowa bez twarzy, nad którą kołysał się monstrualny plaster miodu. A to wszystko przy zapachu licznych kadzidełek palących się pękami. Egzorcyzmować nasze narodowe strachy możemy nie tylko zgodnie z obowiązującą religią, niezależnie od wyznania nasze pełne przesądów społeczeństwo bać się będzie czegoś zawsze i zawsze będzie poszukiwać irracjonalnych tego przyczyn.
Igor Wójcik postawił na prostotę. Wkopane w ziemię wąskie płaty luster nazwane Zwierciadłem strachu, okłamywały naszą percepcję. Odbijająca się w nich trwa symulowała to, co znajdowało się za nimi. Naturalna perspektywa została załamana, gdy już z daleka było widać, że „coś nie tak jest z tym miejscem”.
Krotochwilny Antek Wajda zaszokował swoimi pluszowymi misiami uzbrojonymi w noże, goniącymi i masakrującymi inne zabawkowe zwierzątka. Zakrwawione zęby niedźwiadków, urwane kończyny czy pluszowe ciałka wkopane w ziemie znów pokazywały jak bliskimi reakcjami jest przerażenie i śmiech.
Bardzo intymna i wręcz trudna do zauważenia instalacja Marcina Wiktorskiego kierowała nas ku ziemi, do pustego kanału ściekowego, oświetlonego od wewnątrz jedynie wątłą, bladą żarówką. Tam, na umieszczonej na dnie przysypanej kamieniami fotografii, można było coś dostrzec, coś na granicy percepcji, coś w wyraźny sposób organicznego. Prawdziwa egzemplifikacja lęku przed ciemnością i nieznanym.
Rozłożony na trzy dni rytuał to nie tylko te instalacje. Pierwszy wieczór zakończył się performansem Yolanty Ponton, a dokładnie jego pogrzebem. Żywcem zakopany artysta po kilku minutach spędzonych całkowicie pod ziemią wyskoczył z groby cały i zdrowy, nagrodzony za to swoiste zmartwychwstanie owacjami zebranej publiczności. Gra z lekiem? Śmierć z happy endem? Polityczny komentarz do zeszłorocznych śmierci, o których media nie dają nam zapomnieć?
Równie ważna w tej edycji Rytuału okazał się jego intelektualna, słowna odsłona. Zaraz po rozpoczęciu Rytuału w piątkowy wieczór, przed rozstawionymi w kształt tymczasowego audytorium krzesłami na parkowej polanie, swój wykład Rozważania o strachu wygłosił doktor Bogusław Bednarek – chyba najbardziej odpowiednia osoba z grona wrocławskich naukowców do wypowiadania się na temat strachu. Znany z niesamowitych wykładów na wrocławskiej polonistyce i już legendarnego programu telewizyjnego Labirynty kultury, w którym podczas opowieści o literaturze nie cofał się przed przebraniem za samego hrabiego Draculę, w Parku Szczytnickim, przy nadchodzącym zmierzchu, rozpoczął barwną opowieść o mitycznych i legendarnych obliczach strachu w literaturze. Krew lała się strumieniami z jego barokowych zdań, można było wręcz poczuć woń treści jelitowych wypływających z rozprutych trzewi i swąd przypalanych na torturach kończyn. Poznaliśmy oblicze strachu od czasów antycznych aż po chwilę obecną. Sobota obfitowała w serie wykładów, w których przeróżni znawcy z wielu dziedzin prezentowali swoje przemyślenia na temat wszelkich oblicz lęku. Jako pierwszy w specjalnym namiocie nazwanym Z Archiwum R Michał Duda z Muzeum Architektury w wykładzie Helter Skelter – architektura grozy, przedstawił jak budowle mogą wpływać na zapewnienie bezpieczeństwa, jak potrafią odgrodzić nas od strachu przed zewnętrznym światem. Adam Kruk opowiedział nam o postaci i formach lęków na przestrzeni całej historii kinematografii, a Andrzej Józwik w Nazistach na spidzie – farmakologicznym oswajaniu lęku barwnie zarysował historię wykorzystywania substancji narkotycznych – głównie amfetaminy – które były stosowane w armii Trzeciej Rzeszy. Paweł Rudnicki wyłożył zasady Gułag managementu, a muzycznym zwieńczeniem wieczoru był set techno w wykonaniu Vj-a Mniamosa, którego bity stanowiło tło do czytanego przez prezentera radiowego Piotra Osowicza opowiadania Edgara Poego Zagłada domu Usherów. Ostatni wystąpienie tego dnia było również czytanie – Marcin Czerwiński zmierzył się z lękiem w literaturze – zaznaczając, że literacki horror jako gatunek nie jest w stanie go w żaden sposób przestraszyć – po prostu przeczytał fragment opisujący pacyfikację żydów zawarty w książce Łaskawe Jonathana Littella. Jedyny niedzielny wykład również był w wykonaniu Marcina Czerwińskiego – pod intrygującą nazwą Snuff Baracka kryło się porównanie legendarnych snuff movies, przedstawiających sceny prawdziwych tortur z absolutnie legalnym, już ikonicznym zdjęciem, na którym to Barack Obama ogląda wraz ze swoją świtą transmisję na żywo z akcji schwytania i zabicia Osamy Bin Ladena. Gwoli kronikarskiego obowiązku warto też zaznaczyć, że scenę muzyczną na tegorocznej edycji Rytuału zapełnili Maciej Frett, Wojciech Benicewicz, Igor Boxx i VJ Mniamos.
Czy w tej edycji Rytuału baliśmy się naprawdę? Czy strach był jego celem czy po prostu miał być katalizatorem serii pytań na temat miejsca lęku we współczesnej kulturze? Jak widać, pytań pojawiło się zdecydowanie więcej niż odpowiedzi. Był to Rytuał opowiedzianych historii o strachu, nie zawsze nim epatujących. Każdy z uczestników przedstawił strach ze swojej domeny lub wynikający z własnej fascynacji. Nie było między nimi wspólnego mianownika, każda z wypowiedzi była pełna autonomii wyboru. Nikt nie silił się na wyczerpanie tematu lub ogarnięcie całości zagadnienia. Co prawda park nadal pozostał parkiem, ale być może przypomniał sobie i uczestniczącym w Rytuale gościom o swojej historii jako miejsca budzącego niegdyś obawę i respekt. Istnieją lęki stare i nowe, żywe i martwe, indywidualne i kolektywne. Artystyczne zmierzenie się z nimi może być ciekawym, bogatym, a nawet – zaryzykuję się stwierdzić – przyjemnym i satysfakcjonującym doświadczeniem. Rytuał Strachu wydaje się być tego oczywistym dowodem.
RYTUAŁ STRACHU
Luis de la Higuera „Piekielne relikwie”
Nie boimy się dlatego, że coś jest przerażające […]. Coś jest przerażające dlatego, że się boimy.
IDEA RYTUAŁ
Niepodobna wyobrazić sobie ludzkiej egzystencji bez strachu. On determinuje naszą kondycje, warunkując nasze zachowanie, wybory i popycha do czynów. Pierwotność tego stanu każe patrzeć na ludzką egzystencję jako coś niezmiennego. Strach wobec śmierci, strach przed nieznanym i obcym, strach przed odrzuceniem. Strach przed nicością. Wiele jest postaci strachu i jego kategoryzacja to zadanie bez końca. Odsyła do wiedzy naukowej jak tej uchodzącej za tajemną Choć jest kojarzony z emocjami i odruchami bez uważnego mu się przyjrzenia, nie sposób nic sensownego powiedzieć o naszej racjonalności, wejrzeć głębiej w źródła rządzącego nowoczesnym światem pragmatyzmu.
W kolejnej edycji Rytuału pochylimy się nad tym, co budzi w nas strach, strach uosabia i ewokuje. Interesuje nas rytualizacja i oswajania strachu w kulturze. Cykl autonomicznie potraktowanych zdarzeń, instalacji oraz multimedialnych akcji zaaranżowanych przez zaproszonych artystów traktujemy jako rodzaj komentarza do tego uniwersalnego problemu.
Całość umiejscawiamy w przestrzeni, która symbolizowała strachy, niepokojące moce, duchy i lęki. To las, knieja o zmroku. Czas i miejsce, w których aktywizuje się podświadome treści naszego umysłu. Rytuał odsyła do pradziejów, budzą fantasmagorie, wizje i powidoki. Każdy z artystów, w ograniczonym tylko zakresie (mając na uwadze troskę o wyjątkowy charakter Parku Szczytnickiego w żadnym stopniu nie naruszając jego materii) odniesie się twórczym przedsięwzięciem do tak zarysowanego problemu.
Widzowie Rytuału zostaną wyposażeni w mapkę, które pozwolą peregrynować przestrzeń w poszukiwaniu prac. Napotkają np. udźwiękowione dziesiątkami mikrofonów drzewo. Multimedialny oraz interaktywny charakter tej instalacji zapewni specjalny, napisany w tym celu, program komputerowy uruchamiający projekcje wideo.
W ramach Rytuału zaproponujemy widzom akcję z udziałem aktora, który wieczorową porą odczytywać będzie klasykę nie tylko grozy (m. in. prozę Lovecrafta, Poe’go, a także wiersze np. Grochowiaka , Wojaczka) Pojawi się także specjalnie na tę okazję zaaranżowana przestrzeń z wystawionym do wglądu archiwum Rytuału (filmy, plakaty, projekcje z poprzednich 7 poprzednich edycji)
Miejsca
Park Szczytnicki, Wrocław